Hejoszki ;)
Najpierw spóźnione WESOŁYCH ŚWIĄT!
A teraz zapraszam na następną część z naszymi rozrabiakami ;3. Szydło wychodzi z worka, myślę też, że znajdziecie w tej części coś, co tygryski lubią najbardziej ;) - if you know what I mean xD.
I cóż mogę rzec? Smacznego.
Dajcie czasami znać, że wciąż tu jesteście :D.
<3
Wasza Czekoladka : )
Najpierw spóźnione WESOŁYCH ŚWIĄT!
A teraz zapraszam na następną część z naszymi rozrabiakami ;3. Szydło wychodzi z worka, myślę też, że znajdziecie w tej części coś, co tygryski lubią najbardziej ;) - if you know what I mean xD.
I cóż mogę rzec? Smacznego.
Dajcie czasami znać, że wciąż tu jesteście :D.
<3
Wasza Czekoladka : )
Live Like A Star
16.
Lekarz przeniósł się do swojego
biurka i poprosił, żebyśmy do niego dołączyli, ponieważ w
związku ze zgodą Billa, musieliśmy omówić przebieg leczenia
zdiagnozowanych zaburzeń. Mniej więcej od chwili, gdy usiedliśmy w
fotelach po drugiej stronie pomieszczenia, zaczął się naukowy
bełkot. No, może nie do końca bełkot, bo doktor mówił bardzo
wyraźnie i powoli, tłumacząc i upewniając się, że rozumiemy,
czym są zaburzenia oraz nazwał po imieniu typowe objawy przy ataku
paniki, których większość mogłam osobiście doszukać się we
wcześniejszym zachowaniu chłopaka. On sam wydawał się być
nieobecny i tylko jego odpowiedzi zdradzały, że wszystkiego uważnie
słucha. Podkreślił, że terapia będzie wymagała od Billa
przyznania się przed sobą do wielu rzeczy, które od siebie
odpycha, nauki panowania nad strachem oraz zmiany spojrzenia na
siebie.
Pokrótce musiał stawić czoła wszystkiemu, przed czym od lat uciekał, dając się zapędzić w kozi róg. Czarę przepełniła kolejna informacja.
- Konieczne będzie również leczenie farmakologiczne...
- Słucham? - wszedł facetowi w słowo. - Nie, nie chcę.
- Bill, te leki pomogą ci poprawić samopoczucie, dzięki czemu będziesz mógł przejść terapię.
- Ale NAPRAWDĘ nie trzeba. Pogodziłem się z bratem. Wróciłem z trasy do Al'y. Oni też... zaczynają się dogadywać. Wszystko się układa. Nie będę się denerwował, więc leki są niepotrzebne – upierał się.
- I dlatego drżą ci ręce, co? - podsunęłam, na co Bill nabrał powietrza w usta i na tym poprzestał.
- Jesteś bardzo bezpośrednia – zwrócił się do mnie mężczyzna, na co odchrząknęłam niezręcznie.
- Jego kłamstwa są dziś zbyt oczywiste. I strach. Odkąd wiem – ledwie wydusiłam z siebie pod wściekłym spojrzeniem Kaulitza, zaciskającego dłonie w pięści.
Coś bolało mnie w klatce piersiowej, gdy tak na mnie patrzył, więc utkwiłam wzrok w lekarzu, który zdawał się dostrzegać, co się dzieje.
- Nie obawiaj się, Alicio, to tylko samoobrona. Bill nie skrzywdziłby kochanej osoby. Prawda, Bill?
- Więc po co w ogóle to pytanie?! - warknął w jego stronę.
- Bo wystraszyłeś swoją dziewczynę – uświadomił mu spokojnie, na co Bill odwrócił od nas gwałtownie twarz. - Spokojnie, Bill. Rozumiemy, że jesteś zdezorientowany i niepewny. Nie podoba ci się to. Nikt cię nie ocenia – powtórzył mu znów. - Oddychaj równo. Pewnie uczyłeś się tego sam, prawda?
Wtedy zdałam sobie sprawę, że on znowu jest bliski napadu, a mężczyzna najwyraźniej specjalnie stworzył stresującą sytuację, żeby wyprowadzić go z równowagi. Jednocześnie instruował go tak spokojnym, przyjemnym dla ucha tonem, co ma robić, żeby się uspokoić, że gapiłam się na niego, jak zaczarowana. Cholera, tego uczyli na tej psychologii? Obserwowałam, jak Kaulitz się uspokaja. Jego oddech wrócił do normy i wreszcie spojrzał na mnie. Jego policzki pokrywały wyraźne rumieńce. Chłopak był tak niesamowicie zawstydzony, że musiałam zwyzywać się w myśli od idiotek, bo zrobiło mi się gorąco na ten widok.
- Przepraszam – odezwał się wreszcie cicho, w jego głosie zabrakło zwykłej dla niego buty. - Będę przyjmował te leki. Nie chcę... - urwał, przenosząc nagle wzrok ze mnie na tego faceta. - Muszę odzyskać kontrolę.
- W porządku. Dopilnujemy tego – oznajmił mu spokojnie mężczyzna, nie dając po sobie poznać, że przed chwilą zmanipulował jego spięty do granic umysł.
To wydawało się naprawdę nie do wiary, ale Bill był po prostu bezradny i roztrzęsiony. Nie pojmowałam, skąd bierze się taki chaos w jego głowie.
Pokrótce musiał stawić czoła wszystkiemu, przed czym od lat uciekał, dając się zapędzić w kozi róg. Czarę przepełniła kolejna informacja.
- Konieczne będzie również leczenie farmakologiczne...
- Słucham? - wszedł facetowi w słowo. - Nie, nie chcę.
- Bill, te leki pomogą ci poprawić samopoczucie, dzięki czemu będziesz mógł przejść terapię.
- Ale NAPRAWDĘ nie trzeba. Pogodziłem się z bratem. Wróciłem z trasy do Al'y. Oni też... zaczynają się dogadywać. Wszystko się układa. Nie będę się denerwował, więc leki są niepotrzebne – upierał się.
- I dlatego drżą ci ręce, co? - podsunęłam, na co Bill nabrał powietrza w usta i na tym poprzestał.
- Jesteś bardzo bezpośrednia – zwrócił się do mnie mężczyzna, na co odchrząknęłam niezręcznie.
- Jego kłamstwa są dziś zbyt oczywiste. I strach. Odkąd wiem – ledwie wydusiłam z siebie pod wściekłym spojrzeniem Kaulitza, zaciskającego dłonie w pięści.
Coś bolało mnie w klatce piersiowej, gdy tak na mnie patrzył, więc utkwiłam wzrok w lekarzu, który zdawał się dostrzegać, co się dzieje.
- Nie obawiaj się, Alicio, to tylko samoobrona. Bill nie skrzywdziłby kochanej osoby. Prawda, Bill?
- Więc po co w ogóle to pytanie?! - warknął w jego stronę.
- Bo wystraszyłeś swoją dziewczynę – uświadomił mu spokojnie, na co Bill odwrócił od nas gwałtownie twarz. - Spokojnie, Bill. Rozumiemy, że jesteś zdezorientowany i niepewny. Nie podoba ci się to. Nikt cię nie ocenia – powtórzył mu znów. - Oddychaj równo. Pewnie uczyłeś się tego sam, prawda?
Wtedy zdałam sobie sprawę, że on znowu jest bliski napadu, a mężczyzna najwyraźniej specjalnie stworzył stresującą sytuację, żeby wyprowadzić go z równowagi. Jednocześnie instruował go tak spokojnym, przyjemnym dla ucha tonem, co ma robić, żeby się uspokoić, że gapiłam się na niego, jak zaczarowana. Cholera, tego uczyli na tej psychologii? Obserwowałam, jak Kaulitz się uspokaja. Jego oddech wrócił do normy i wreszcie spojrzał na mnie. Jego policzki pokrywały wyraźne rumieńce. Chłopak był tak niesamowicie zawstydzony, że musiałam zwyzywać się w myśli od idiotek, bo zrobiło mi się gorąco na ten widok.
- Przepraszam – odezwał się wreszcie cicho, w jego głosie zabrakło zwykłej dla niego buty. - Będę przyjmował te leki. Nie chcę... - urwał, przenosząc nagle wzrok ze mnie na tego faceta. - Muszę odzyskać kontrolę.
- W porządku. Dopilnujemy tego – oznajmił mu spokojnie mężczyzna, nie dając po sobie poznać, że przed chwilą zmanipulował jego spięty do granic umysł.
To wydawało się naprawdę nie do wiary, ale Bill był po prostu bezradny i roztrzęsiony. Nie pojmowałam, skąd bierze się taki chaos w jego głowie.
Nie siedzieliśmy tam już zbyt długo.
Zresztą Kaulitz stanowczo potrzebował odpoczynku. Lekarz wydał nam
receptę i polecił, jak najprędzej zacząć stosowanie, uprzedzając
nas o możliwych efektach ubocznych na początku stosowania, a kiedy
chłopak znów zaczął kręcić nosem, wspomniał, że jego bliźniak
też bierze podobne antydepresanty i całkiem nieźle to znosi.
Widocznie żadne z nas tego nie wiedziało, ale nie skomentowaliśmy
tego na głos. W drodze do samochodu, a potem do apteki i domu też
niewiele mówiliśmy. Dopiero przed bramą, gdy zaparkowałam
samochód, usłyszałam jego głos.
- Możesz wrócić do domu, jeśli chcesz, ja... Pewnie zaraz położę się spać – stwierdził, a ja poczułam, jak coś gorzkiego zalewa mój żołądek.
- Mam lepszy pomysł – oznajmiłam, kiwając głową, jakbym sobie potakiwała. - Zagnieżdżę się w twoim pokoju na jakiś czas. Spakowałam trochę rzeczy, moje mieszkanie też nie jest na końcu świata, więc... Po prostu zostaję.
- Poradzę sobie, nie jestem dzieckiem – upierał się.
- Świetnie. W takim razie uznaj to za moją egoistyczną zachciankę. Wolę to, niż zastanawiać się po nocach, czy śpisz, czy dusisz się z przerażenia – wyrzuciłam z siebie tonem, nieznoszącym sprzeciwu.
Zaraz potem pociągnęłam za wajchę otwierającą bagażnik i wysiadłam z samochodu. Nie czekając na niego, wytargałam już wszystkie torby na ziemię i opracowywałam plan, jak się z nimi zabrać, żeby nie irytować się dłużej, na tego kretyna, gdy on znalazł się obok mnie i dotykając lekko mojego ramienia, zabrał mi bagaż. Patrzył na mnie z lekkim uśmiechem, gdy zadzierając ku niemu głowę, posyłałam tam pioruny.
- Ogarnąłeś się trochę?
- Tak. Całkiem... spodobała mi się twoja egoistyczna zachcianka. Mam nadzieję, że w przyszłości nie będę musiał chorować, żebyś ze mną zamieszkała – dodał jeszcze i cała złość ze mnie uleciała.
Dupek, no...
- Zależy, jak będziesz się sprawował. Jeszcze coś chcesz powiedzieć? - zapytałam z rozbawieniem opierając ręce na bokach.
- Dziękuję. To wszystko dlatego, że nie potrafię ci odmówić – niemal wyszeptał, po czym ja tylko zagryzłam lekko wargę.
Tylko się nie rozczulaj. Tylko się nie rozczulaj! - powtarzałam sobie, obracając się na pięcie, przy czym postanowiłam jednak pozwolić chłopakowi zabrać wszystkie bagaże prócz torebki na ramieniu i pomaszerowałam w stronę domu. Drań jeden! To ja się tu biorę w garść i robię wszystko, żeby zataszczyć jego dupsko do kogoś, kto mu pomoże, a on bezczelnie robi ze mnie ciepłe kluchy kilkoma prostymi zdaniami! To stanowczo wciąż był Kaulitz.
- Możesz wrócić do domu, jeśli chcesz, ja... Pewnie zaraz położę się spać – stwierdził, a ja poczułam, jak coś gorzkiego zalewa mój żołądek.
- Mam lepszy pomysł – oznajmiłam, kiwając głową, jakbym sobie potakiwała. - Zagnieżdżę się w twoim pokoju na jakiś czas. Spakowałam trochę rzeczy, moje mieszkanie też nie jest na końcu świata, więc... Po prostu zostaję.
- Poradzę sobie, nie jestem dzieckiem – upierał się.
- Świetnie. W takim razie uznaj to za moją egoistyczną zachciankę. Wolę to, niż zastanawiać się po nocach, czy śpisz, czy dusisz się z przerażenia – wyrzuciłam z siebie tonem, nieznoszącym sprzeciwu.
Zaraz potem pociągnęłam za wajchę otwierającą bagażnik i wysiadłam z samochodu. Nie czekając na niego, wytargałam już wszystkie torby na ziemię i opracowywałam plan, jak się z nimi zabrać, żeby nie irytować się dłużej, na tego kretyna, gdy on znalazł się obok mnie i dotykając lekko mojego ramienia, zabrał mi bagaż. Patrzył na mnie z lekkim uśmiechem, gdy zadzierając ku niemu głowę, posyłałam tam pioruny.
- Ogarnąłeś się trochę?
- Tak. Całkiem... spodobała mi się twoja egoistyczna zachcianka. Mam nadzieję, że w przyszłości nie będę musiał chorować, żebyś ze mną zamieszkała – dodał jeszcze i cała złość ze mnie uleciała.
Dupek, no...
- Zależy, jak będziesz się sprawował. Jeszcze coś chcesz powiedzieć? - zapytałam z rozbawieniem opierając ręce na bokach.
- Dziękuję. To wszystko dlatego, że nie potrafię ci odmówić – niemal wyszeptał, po czym ja tylko zagryzłam lekko wargę.
Tylko się nie rozczulaj. Tylko się nie rozczulaj! - powtarzałam sobie, obracając się na pięcie, przy czym postanowiłam jednak pozwolić chłopakowi zabrać wszystkie bagaże prócz torebki na ramieniu i pomaszerowałam w stronę domu. Drań jeden! To ja się tu biorę w garść i robię wszystko, żeby zataszczyć jego dupsko do kogoś, kto mu pomoże, a on bezczelnie robi ze mnie ciepłe kluchy kilkoma prostymi zdaniami! To stanowczo wciąż był Kaulitz.
Był już wieczór. Gdy zamykaliśmy
za sobą drzwi, na korytarzu pojawił się Tom. Od razu zmarszczył
brwi na widok moich rzeczy, które Bill postawił właśnie na
podłodze. W żadnym wypadku nie zamierzałam osobiście mu tego
tłumaczyć, więc złapałam mniejszą torbę i ruszyłam z nią na
schody. Po chwili zorientowałam się, że chłopak idzie z
pozostałymi rzeczami tuż za mną. Ale nie tylko my ruszyliśmy się
z miejsca.
- Chcesz mi coś powiedzieć? - zapytał wreszcie starszy Kaulitz, wspinając się za nami schodami.
- Tak, Al'y zostaje u mnie na jakiś czas.
- Och, naprawdę? A ktoś zapytał mnie o zdanie?
- A ty pytasz mnie o zdanie, zanim kogoś do siebie przyprowadzisz? - odburknął mu krótko Bill.
Brat nie odpowiedział mu, jednak wciąż słyszałam, że za nami idzie. Zatrzymał się dopiero w drzwiach sypialni, do której weszliśmy. Stał tam z założonymi rękoma i mierzył nas oboje rozdrażnionym wzrokiem.
- Co z psychologiem? - zapytał, na co Bill westchnął ciężko.
- Właśnie od niego wracamy.
- Była tam z tobą? U niego?
- O co ci znowu chodzi?
- Dlaczego...? - zaczął, ale wreszcie pokręcił tylko głową, rezygnując z dyskusji.
Obrócił się na pięcie i wyszedł, zatrzaskując za sobą głośno drzwi. Ciężko było ocenić, czy był wściekły na moją obecność, czy bardziej czuł się oszukany, skoro bliźniak odmawiał przyjęcia od niego pomocy, a przede mną się poddał.
- Powinieneś z nim porozmawiać – stwierdziłam, przenosząc wzrok z zamkniętych drzwi na Kaulitza, który siedział na łóżku ze spuszczoną głową. - Ja to inna sprawa, ale o psychologu. Powinieneś mu powiedzieć, że będziesz się leczył.
- Al'y, proszę cię, jutro. I tak będziemy się kłócić, nie mam na to siły – stwierdził, opadając bezsilnie na łóżko.
W pierwszej chwili trochę się przestraszyłam. Potem zauważyłam, że przygląda mi się z tej perspektywy, ale nie uśmiechał się. Jego oczy, po prostu nie spuszczały ze mnie wzroku, jakby nad czymś myślał. Albo szukał odpowiedzi. Chciałam zapytać, o co chodzi, ale nie miałam pojęcia, jak wyjaśnić, skąd te przypuszczenia.
- Pójdę się wykąpać. Czuj się, jak u siebie. Tom pewnie i tak zamknął się w pokoju – stwierdził, podnosząc się z łóżka.
Podszedł do komody, żeby wyciągnąć z niej bieliznę i pomaszerował do łazienki. Chciałam iść za nim, ale wyraźnie dotarło do mnie, że chce zostać przez chwilę sam. Żeby nie tkwić tam, jak kołek, zaczęłam szukać sobie jakiegoś zajęcia. Zwiedziłam dokładnie sypialnię, oglądając wszystkie zdjęcia i milion różnych drobiazgów na szafkach. Nie chciało mi się ruszać bagaży, więc uznając wreszcie, że jestem głodna, postanowiłam wybrać się do kuchni. Bliźniacy dość dobrze sobie poczynali we dwóch, więc nie byłam zaskoczona, że ich lodówka - w przeciwieństwie do mojej - nie świeciła pustkami. Wyciągnęłam kilka rzeczy, które przyciągnęły mój wzrok z zamiarem zajęcia się przygotowaniem kolacji, zanim Bill dojdzie do siebie na tyle, żeby zdecydować się opuścić łazienkę.
- Chcesz mi coś powiedzieć? - zapytał wreszcie starszy Kaulitz, wspinając się za nami schodami.
- Tak, Al'y zostaje u mnie na jakiś czas.
- Och, naprawdę? A ktoś zapytał mnie o zdanie?
- A ty pytasz mnie o zdanie, zanim kogoś do siebie przyprowadzisz? - odburknął mu krótko Bill.
Brat nie odpowiedział mu, jednak wciąż słyszałam, że za nami idzie. Zatrzymał się dopiero w drzwiach sypialni, do której weszliśmy. Stał tam z założonymi rękoma i mierzył nas oboje rozdrażnionym wzrokiem.
- Co z psychologiem? - zapytał, na co Bill westchnął ciężko.
- Właśnie od niego wracamy.
- Była tam z tobą? U niego?
- O co ci znowu chodzi?
- Dlaczego...? - zaczął, ale wreszcie pokręcił tylko głową, rezygnując z dyskusji.
Obrócił się na pięcie i wyszedł, zatrzaskując za sobą głośno drzwi. Ciężko było ocenić, czy był wściekły na moją obecność, czy bardziej czuł się oszukany, skoro bliźniak odmawiał przyjęcia od niego pomocy, a przede mną się poddał.
- Powinieneś z nim porozmawiać – stwierdziłam, przenosząc wzrok z zamkniętych drzwi na Kaulitza, który siedział na łóżku ze spuszczoną głową. - Ja to inna sprawa, ale o psychologu. Powinieneś mu powiedzieć, że będziesz się leczył.
- Al'y, proszę cię, jutro. I tak będziemy się kłócić, nie mam na to siły – stwierdził, opadając bezsilnie na łóżko.
W pierwszej chwili trochę się przestraszyłam. Potem zauważyłam, że przygląda mi się z tej perspektywy, ale nie uśmiechał się. Jego oczy, po prostu nie spuszczały ze mnie wzroku, jakby nad czymś myślał. Albo szukał odpowiedzi. Chciałam zapytać, o co chodzi, ale nie miałam pojęcia, jak wyjaśnić, skąd te przypuszczenia.
- Pójdę się wykąpać. Czuj się, jak u siebie. Tom pewnie i tak zamknął się w pokoju – stwierdził, podnosząc się z łóżka.
Podszedł do komody, żeby wyciągnąć z niej bieliznę i pomaszerował do łazienki. Chciałam iść za nim, ale wyraźnie dotarło do mnie, że chce zostać przez chwilę sam. Żeby nie tkwić tam, jak kołek, zaczęłam szukać sobie jakiegoś zajęcia. Zwiedziłam dokładnie sypialnię, oglądając wszystkie zdjęcia i milion różnych drobiazgów na szafkach. Nie chciało mi się ruszać bagaży, więc uznając wreszcie, że jestem głodna, postanowiłam wybrać się do kuchni. Bliźniacy dość dobrze sobie poczynali we dwóch, więc nie byłam zaskoczona, że ich lodówka - w przeciwieństwie do mojej - nie świeciła pustkami. Wyciągnęłam kilka rzeczy, które przyciągnęły mój wzrok z zamiarem zajęcia się przygotowaniem kolacji, zanim Bill dojdzie do siebie na tyle, żeby zdecydować się opuścić łazienkę.
Mimowolnie nasłuchiwałam każdego
dźwięku, bo jakoś nie miałam ochoty na spotkanie z jego bratem w
cztery oczy. Wtedy od strony tarasu usłyszałam jakiś hałas. Nie
zdążyłam nawet zastanowić się, co to, gdy do kuchni wparowały
dwa psy. Zatrzymały się, wyraźnie spodziewając się zastać tam
któregoś z właścicieli, a nie obcą osobę. Kucnęłam jednak i
wyciągnęłam do nich rękę i jak na zawołanie oba natychmiast
podbiegły, gotowe do głaskania i drapania. Bawiłam się z nimi
chwilę, aż dotarło do mnie ciche gwizdnięcie i w tej samej chwili
zauważyłam wchodzącego do pomieszczenia Toma. Psy w jednej chwili
pobiegły do niego, gdy wyciągnął z szafki karmę i napełnił im
miski. Zerkał na mnie, kręcąc się po kuchni. Czajnik
bezprzewodowy pyknął, dając znać, że zagotowała się woda, a on
dostawił trzeci kubek na blat, wrzucając do niego torebkę herbaty
i cukier, po czym zalał wszystkie i usiadł ze swoim napojem przy
stole.
- Następnym razem też piszę się na kanapki – oznajmił, a mnie aż zrobiło się głupio.
Oczywiście po chwili mnie to rozzłościło, bo znów wracało do mnie wspomnienie tamtego poranka, ale przełknęłam wszystkie nieprzyjemne rzeczy, jakie przyszły mi do głowy. On prawdopodobnie próbował nawiązać kontakt, ale dzieliła nas bariera, której nie potrafiłam tak po prostu przejść. Ustawiłam sobie wszystko na znalezionej tacce i postanowiłam się stamtąd ewakuować.
- Następnym razem wezmę to pod uwagę, sorry – bąknęłam i uciekłam w kierunku schodów, modląc się, żeby po drodze wszystkiego nie porozlewać.
Drugi Kaulitz leżał już na swoim łóżku, obrócony w stronę drzwi i aż podniósł się zaskoczony, gdy niezdarnie zaniosłam mu kolację do łóżka. Po chwili położyłam wszystko na pościeli i usiadłam sobie wygodnie. Wciąż po głowie chodziły mi słowa lekarza i teraz kiedy wszystko się uspokoiło, do mojej świadomości zaczęło dopiero na dobre docierać, w co się wpakowałam. Na dodatek zamierzałam spędzić co najmniej miesiąc z tymi dwoma czubkami. Niemal dosłownie czubkami. Gdyby Marita o tym wiedziała, kazałaby mi zabrać swoje manatki i wracać do siebie. Jakiś złośliwy skrzat podpowiadał mi, że w każdej chwili mogę to zrobić, a jednak wiedziałam, że nie zostawię Billa na pastwę jego własnego umysłu i rozchwianego braciszka.
Zjedliśmy, jakby nigdy nic. Potem też zachowywaliśmy się, jakby nic się dziś nie działo. To chyba było łatwiejsze, niż podejmować dyskusję na temat jego choroby. Wiedziałam, że on nie chce o tym mówić i na dobrą sprawę, ledwo zgadza się z tym, że ma problem. Pragnął kontroli. Trochę mnie to przerażało, biorąc pod uwagę, że od początku denerwowałam się, gdy wszystko robił po swojemu i nie dawał mi dojść do słowa. Nie zmieniało się jednak to, że w mgnieniu oka odpędzał ode mnie wszystkie złe myśli.
- Następnym razem też piszę się na kanapki – oznajmił, a mnie aż zrobiło się głupio.
Oczywiście po chwili mnie to rozzłościło, bo znów wracało do mnie wspomnienie tamtego poranka, ale przełknęłam wszystkie nieprzyjemne rzeczy, jakie przyszły mi do głowy. On prawdopodobnie próbował nawiązać kontakt, ale dzieliła nas bariera, której nie potrafiłam tak po prostu przejść. Ustawiłam sobie wszystko na znalezionej tacce i postanowiłam się stamtąd ewakuować.
- Następnym razem wezmę to pod uwagę, sorry – bąknęłam i uciekłam w kierunku schodów, modląc się, żeby po drodze wszystkiego nie porozlewać.
Drugi Kaulitz leżał już na swoim łóżku, obrócony w stronę drzwi i aż podniósł się zaskoczony, gdy niezdarnie zaniosłam mu kolację do łóżka. Po chwili położyłam wszystko na pościeli i usiadłam sobie wygodnie. Wciąż po głowie chodziły mi słowa lekarza i teraz kiedy wszystko się uspokoiło, do mojej świadomości zaczęło dopiero na dobre docierać, w co się wpakowałam. Na dodatek zamierzałam spędzić co najmniej miesiąc z tymi dwoma czubkami. Niemal dosłownie czubkami. Gdyby Marita o tym wiedziała, kazałaby mi zabrać swoje manatki i wracać do siebie. Jakiś złośliwy skrzat podpowiadał mi, że w każdej chwili mogę to zrobić, a jednak wiedziałam, że nie zostawię Billa na pastwę jego własnego umysłu i rozchwianego braciszka.
Zjedliśmy, jakby nigdy nic. Potem też zachowywaliśmy się, jakby nic się dziś nie działo. To chyba było łatwiejsze, niż podejmować dyskusję na temat jego choroby. Wiedziałam, że on nie chce o tym mówić i na dobrą sprawę, ledwo zgadza się z tym, że ma problem. Pragnął kontroli. Trochę mnie to przerażało, biorąc pod uwagę, że od początku denerwowałam się, gdy wszystko robił po swojemu i nie dawał mi dojść do słowa. Nie zmieniało się jednak to, że w mgnieniu oka odpędzał ode mnie wszystkie złe myśli.
Kolejnego dnia wstał przede mną, obudził mnie śniadaniem do łóżka, po którym wygnał mnie do łazienki, żebym się ogarnęła. Oczywiście musiałam jechać na plan, a on uznał, że od wczoraj nic się nie zmieniło i zamierza wybrać się tam razem ze mną. Nie byłam zadowolona z tego pomysłu. Nie po wszystkim, czego dowiedziałam się poprzedniego dnia, a co sprawiało, że naprawdę bałam się jego ataków.
- Wziąłem te leki – oznajmił, jakby to miało cokolwiek zmienić.
- Bill, to n a p r a w d ę kiepski pomysł – próbowałam go przekonać.
- Więc wyobraź sobie, że wolę tam być, żeby nie siedzieć w domu i nie myśleć. Nie mam dziś zupełnie nic do roboty – stwierdził, na co ja zmrużyłam na niego oczy.
- Jesteś uparty.
- Hej, nie tak bardzo, pozwoliłem ci wczoraj zaprowadzić się do psychologa, pamiętasz? - rzucił zadowolony z siebie. - Będę grzeczny, przecież wiesz.
No, właśnie nie byłam pewna.
- Oby tak właśnie było – odparłam, kierując się wreszcie do swojego samochodu.
Bill zatrzymał się przy swoim i spojrzeliśmy na siebie z powątpiewaniem.
- Ja prowadzę, więc jedziemy moim – rzuciliśmy jednocześnie i zaraz potem zaczęliśmy się śmiać.
- Nie ma mowy. Wyjątkowo będę czuła się dziś pewniej za kierownicą. Pamiętasz, że doktor mówił, że po tych lekach na początku nie powinieneś prowadzić?
- To nie fair, nie będę mógł nigdzie się ruszyć.
- Od czego są taksówki? - podsunęłam z uśmiechem, wsiadając do swojego auta.
Chłopak nie miał innego wyjścia,
jak pogodzić się z tym, że w najbliższym czasie zamierzałam
dopilnować, żeby nie próbował wsiadać za kierownicę. W drodze
na plan powtarzałam sobie, że muszę skupić się teraz na filmie,
a Bill jakoś sobie poradzi. W końcu sam mi to obiecał, gdy
zgadzałam się ostatecznie, żeby pojechał ze mną. Obawiałam się,
że będzie się denerwował, a byłam święcie przekonana, że
powinien unikać niepotrzebnych stresów i nie potrafiłam z początku
pojąć, dlaczego w związku z tym tak się na to uparł. Jakoś nie
mogłam uwierzyć, że ot tak po prostu miał na to ochotę. Wciąż
o tył głowy obijała mi się myśl, że nie powinnam zapominać, że
to KAULITZ. A to nazwisko – jak zdążyłam się przekonać –
mówiło samo za siebie: UCIEKAJ, PÓKI JESZCZE MOŻESZ. Tyle, że ja
już nie mogłam. Od kiedy Bill pojawił się przede mną na tamtym
bankiecie, moje życie zaczęło się kręcić głównie wokół
niego i tego, jak bardzo pragnęłam jego obecności we własnej
codzienności. Nie byłam jednak tak do końca naiwna. Na tyle, na
ile zdołałam go poznać, rozumiałam, że powód, dla którego
akurat wiozłam go ze sobą na plan zdjęciowy był czymś więcej
niż to, co już mi powiedział.
Miałam nadzieję, że wyglądam na zaspaną i skupioną na drodze, a nie dumającą nad sensem życia. Na szczęście chłopak wziął sobie do serca moje słowa, gdy tuż na początku naszej znajomości wspomniałam o tym, że stresuję się za kierownicą i nie zagadywał mnie za bardzo. A ja wciąż próbowałam przeanalizować i zrozumieć jego postępowanie. Olśniło mnie dopiero na miejscu, gdy zaraz po wejściu na główną salę natknęliśmy się na reżysera, który od razu przywitał się z Billem i goniąc mnie do stylistki, sam zajął się rozmową z nim. Kaulitz zerknął na mnie kątem oka i najwyraźniej dostrzegając moją nietęgą minę, zmarszczył czoło. Nie mówiąc nic, obróciłam się na pięcie i ruszyłam przygotować się do pracy.
„Muszę odzyskać kontrolę” - zahuczało mi w głowie, aż coś przewróciło mi się w żołądku. Powinnam była wpaść na to od razu, a teraz czułam, że czeka mnie bardzo długi dzień, a on będzie tego prowodyrem. Oczywiście, że Bill nie przyjechał tu ze mną tak po prostu. Czuł się źle po ostatnich wydarzeniach i najpewniej próbował coś udowodnić, sobie albo mi. A może i całemu światu. Najbardziej przerażała mnie myśl, że on zapewne jest na to doskonale przygotowany. Miał czas, żeby rozegrać swoje show w wyobraźni i spróbować przewidzieć możliwe reakcje, przygotować sobie kilka słów na każde „ale”. Nie cierpiałam, gdy to robił. Teraz, gdy rozumiałam, skąd to się u niego wzięło, tym bardziej dostrzegałam każdy raz, kiedy pojawiał się przede mną, przygotowany na wszystkie scenariusze, jakie udało mu się wymyślić. Ale tym razem wcale nie byłam już z siebie taka dumna, że wciąż udawało mi się jakoś wytrącić go z równowagi...
Biorąc pod uwagę to, jak bardzo był ostatnio rozstrojony, bałam się, co mógł przygotować tym razem i jak to się skończy.
Miałam nadzieję, że wyglądam na zaspaną i skupioną na drodze, a nie dumającą nad sensem życia. Na szczęście chłopak wziął sobie do serca moje słowa, gdy tuż na początku naszej znajomości wspomniałam o tym, że stresuję się za kierownicą i nie zagadywał mnie za bardzo. A ja wciąż próbowałam przeanalizować i zrozumieć jego postępowanie. Olśniło mnie dopiero na miejscu, gdy zaraz po wejściu na główną salę natknęliśmy się na reżysera, który od razu przywitał się z Billem i goniąc mnie do stylistki, sam zajął się rozmową z nim. Kaulitz zerknął na mnie kątem oka i najwyraźniej dostrzegając moją nietęgą minę, zmarszczył czoło. Nie mówiąc nic, obróciłam się na pięcie i ruszyłam przygotować się do pracy.
„Muszę odzyskać kontrolę” - zahuczało mi w głowie, aż coś przewróciło mi się w żołądku. Powinnam była wpaść na to od razu, a teraz czułam, że czeka mnie bardzo długi dzień, a on będzie tego prowodyrem. Oczywiście, że Bill nie przyjechał tu ze mną tak po prostu. Czuł się źle po ostatnich wydarzeniach i najpewniej próbował coś udowodnić, sobie albo mi. A może i całemu światu. Najbardziej przerażała mnie myśl, że on zapewne jest na to doskonale przygotowany. Miał czas, żeby rozegrać swoje show w wyobraźni i spróbować przewidzieć możliwe reakcje, przygotować sobie kilka słów na każde „ale”. Nie cierpiałam, gdy to robił. Teraz, gdy rozumiałam, skąd to się u niego wzięło, tym bardziej dostrzegałam każdy raz, kiedy pojawiał się przede mną, przygotowany na wszystkie scenariusze, jakie udało mu się wymyślić. Ale tym razem wcale nie byłam już z siebie taka dumna, że wciąż udawało mi się jakoś wytrącić go z równowagi...
Biorąc pod uwagę to, jak bardzo był ostatnio rozstrojony, bałam się, co mógł przygotować tym razem i jak to się skończy.
Po powrocie na plan już w stroju
swojej postaci, próbowałam skupić się na scenariuszu i wraz z
kilkoma osobami przystanęłam, żeby omówić najbliższą scenę.
Moja uwaga jednak co chwilę ulatywała, gdy tylko mój wzrok niby to
przypadkiem spoczywał na Billu beztrosko rozmawiającym z reżyserem.
Zdziwiłam się jedynie, dostrzegając kopię scenariusza w jego
rękach. Znów zaczynałam się zastanawiać, co on kombinuje, gdy
jedna z dziewczyn upomniała mnie, że nie uważam. Zażenowana
wróciłam do dyskusji, a wkrótce potem zostaliśmy wezwani przed
kamery. Mój chłopak nie zmienił miejsca i najwyraźniej zamierzał
wszystkiemu przyglądać się z bliska. I jak na złość wszystkim
prócz mnie to odpowiadało.
Kiedy po około dwóch godzinach pracy
nad ujęciami nie wydarzyło się nic dziwnego, zaczynałam wierzyć,
że zwyczajnie histeryzuję. Bill nie był w żaden sposób podobny
do Criega, więc nie było tak naprawdę powodu spodziewać się po
nim nieprzyjemności. Mimowolnie porównywałam go do jedynego, co
znałam. Nawet gdy przewinęła się scena z postacią, w którą
moja bohaterka była bez reszty zapatrzona, mogłam dojrzeć, że
Kaulitz spokojnie siedzi na swoim miejscu i nie przejawia żadnych
oznak zdenerwowania. Uznałam, że jednak głupio panikowałam i
miałam nadzieję wreszcie porządnie skupić się na graniu.
Wszystko szło pięknie, a potem reżyser podejrzanie zadowolony
oznajmił, że musi wyjść, więc powinniśmy zrobić sobie przerwę
na lunch. Oczywiście zaraz potem dodał, że jeśli ktoś opuści
budynek na dłużej niż czterdzieści minut, osobiście sobie z nim
porozmawia.
Wtedy też Bill pozostawiony samemu
sobie wyciągnął rękę w moją stronę i wykonał gest palcem,
wyraźnie sugerujący, że chce abym do niego podeszła. Porzuciłam
więc wszystko na planie i ruszyłam z zadowoleniem w jego kierunku.
Gdy byłam już blisko znów wyciągnął do mnie dłoń, a kiedy
załapałam ją bez wahania, nagle pociągnął mnie na siebie i nim
zdążyłam zaprotestować, wisiałam w powietrzu, podtrzymywana
przez jego obejmujące mnie ramiona, a on całował mnie do utraty
tchu. Kiedy wreszcie mnie wyprostował, wszyscy już na nas patrzyli
z tymi wymownymi uśmieszkami, a ja miałam ochotę go zabić.
Policzki piekły mnie jak szalone i nie spodziewałam się, żeby
makijaż coś zatuszował.
- Mógłbyś mnie puścić i nie robić
scen? – syknęłam wreszcie zła, próbując go od siebie odsunąć,
chociaż ciasno mnie obejmował.
- Uwierz, że twoje wyrywanie się
wygląda dziwniej niż to, że przed chwilą cię pocałowałem –
oznajmił spokojnie z lekkim uśmiechem.
Posłałam mu oburzone spojrzenie, ale
faktycznie przestałam próbować się wykręcić. Szczególnie, że
etap oszukiwania się, że wcale go nie chcę, zatrzasnął się z
hukiem, gdy tylko wyjechał w trasę, a ja męczyłam się ze swoją
tęsknotą.
- Nie dziw mi się. Przez te godziny
tylko siedziałem i na ciebie patrzyłem. A miałem ochotę już
jakiś czas temu zrobić ci małą przerwę... – stwierdził, znowu
zupełnie mnie tym rozbrajając, chociaż tym razem mój umysł
zarejestrował, że Billa świerzbiły łapki i miałam niejasne
poczucie, że to one maczały palce w tej niespodziewanej przerwie,
na którą normalnie nie mielibyśmy czasu. – Zaprowadzisz mnie do
swojej garderoby? – zapytał, unosząc wyżej brew, na co ja
poczułam, jak zalewa mnie gorąc.
No, nie. Nie mogłam uwierzyć
w to, co właśnie mi proponował, a widząc jego minę i pożerający
mnie wzrok, nie miałam najmniejszej wątpliwości. Uznałam, że
zupełnie oszalał i ja również, gdy nagle zalała mnie fala
podniecenia. Powinien od razu to podsunąć, zamiast robić całą tę
scenę przed aktorami i innymi pracownikami, a teraz na ich oczach
przemykać w ustronne miejsce. A ja zamiast się przejąć tym, jacy
jesteśmy dla nich oczywiści, przyspieszyłam kroku, obawiając się,
że nie starczy nam czasu przed powrotem reżysera.
- A teraz tak serio – zaczęłam,
zamykając za nami drzwi na klucz. – Co mu powiedziałeś, że tak
wyfrunął? – zapytałam, obserwując jednocześnie jak chłopak
zdejmuje górną część ubrania.
Zaśmiał się, podchodząc zaraz
potem bardzo blisko i w następnej chwili czułam już jego wargi w
okolicy swojego ucha i szyi. Gorące powietrze, które wydychał,
przyprawiło mnie o gęsią skórkę i zamruczałam z zadowolenia,
gdy wreszcie zaczął pieścić moją szyję. Pogodziłam się już z
myślą, że jest zbyt zajęty, żeby mi odpowiedzieć, gdy dotarł
do mnie jego niski głos.
- Jak zawsze dręczył mnie swoją
wizją filmu, w którym miałbym zagrać z Tomem, ale powiedziałem
mu w końcu, że nie spodziewam się, żebym dał radę namówić
brata, jednak... – przerwał, odsuwając się nieco, żeby spojrzeć
mi w oczy. – Dodałem, że może ja dałbym się namówić na film,
gdybym miał zagrać z tobą – powiedział w końcu, a oczy mu
zabłyszczały.
- Wiesz, że wyglądasz, jakbyś
próbował mnie namówić do wzięcia udziału w nagrywaniu pornosa?
– podsunęłam z rozbawieniem, dostrzegając zaskoczenie w jego
oczach.
Ze złośliwością pomyślałam, że
znowu nie zareagowałam tak, jak się tego spodziewał, ale tym razem
szybko odzyskał rezon, najwyraźniej to ignorując. Zastanawiałam
się przez chwilę, jak on to widział. Miałam patrzeć na niego z
opadającą szczęką? Uznać, że to wspaniały pomysł? Czy może
oburzyć się, że nie wyraziłam na coś takiego zgody ani chęci?
- Nie myślałem o tym wcześniej, ale
to całkiem niezły pomysł. Takie nagranie mogłoby być jeszcze
bardziej podniecające...
- Oszalałeś – wypaliłam tym razem
od razu.
- Wiesz... Gdybyśmy sami się
nagrali... Musiałbym trzymać to w sejfie pod kluczem. I koniecznie
go schować, żeby wciąż nie odtwarzać tego w kółko... –
szeptał mi do ucha, muskając ustami wrażliwą skórę.
Och, cała płonęłam.
- Jesteś zboczonym erotomanem –
podsumowałam go razem z cichym westchnieniem.
Ale wiedziałam, że ta myśl kręci
mnie tak, jak jego i gdyby zaproponował to na poważnie, zapewne
zgodziłabym się na to małe dziwactwo. Uwielbiałam jego pomysły,
nawet jeśli czasami miałam wrażenie, że podejmuje pewne decyzje
za mnie. Chrzanić to. Dlaczego miałam się stawiać skoro chciał
dobrze i było mi dzięki niemu dobrze?
- Bill, nie mamy całego dnia. Za pół
godziny muszę się ogarnąć i wrócić przed kamery... –
mruknęłam wymownie, gdy wczuł się za bardzo w dobieranie się do
mnie kawałeczek po kawałeczku.
I nie musiałam powtarzać mu dwa
razy. Tak samo jak martwić się o gumki. Bill miał wszystko pod
kontrolą.
Kiedy całowaliśmy się, rozbierając
nieco chaotycznie, doszłam do wniosku, że jednak jesteśmy siebie
warci. Crieg zwykle był po prostu nudziarzem, więc sama byłam
trochę zaskoczona, jak bardzo podobają mi się szalone pomysły
Kaulitza. Przede wszystkim tak na mnie działał, że ani trochę nie
miałam ochoty mu odmawiać. Nie chcieliśmy, żeby ktoś nas
usłyszał, więc wciąż zamykaliśmy sobie ma nowo usta
pocałunkami, które tłumiły stanowczo nasze jęki i sapnięcia.
Bill dobrze już wiedział, jak działać, żebym w jednej chwili
zrobiła się mokra i niecierpliwa. Chłopak odnalazł kanapę w
mojej garderobie i z zadowoleniem ułożył nas na niej. Ewidentnie
jęknęłam, widząc jak zsuwa się między moje uda, ale byłam już
tak nakręcona, że chciałam po prostu już go mieć. Był mocno
zaskoczony, gdy objęłam jego kark i przyciągnęłam do pocałunku.
- Szybki numerek, Billy – mruknęłam
mu do ust, a on warknął cicho i złapał mnie pewnie za biodra.
- Jesteś wybredna.
- Jestem w trakcie pra... ach! –
wyrwało mi się nieco zbyt głośno, gdy poczułam jego nabrzmiałą
męskość ocierającą się rytmiczne o moje krocze. – Jestem w
pracy – oznajmiłam tym razem dobitnie, sięgając nieco bezczelnie
między nas.
Bill aż się zapowietrzył, gdy
objęłam jego przyjaciela dłonią i sprytnie wsunęłam go w siebie
z cichym sapnięciem. Nie planował jednak próżnować. W jednej
chwili poczułam, że wszedł do końca, a ja zacisnęłam się na
nim zadowolona z lekko rozchylonymi wargami i plusem stanowczo mocno
przekraczającym normę. Dociskał mnie tak do siebie przez chwilę,
a potem jęknął cicho i do moich uszu dotarł jego ciężki,
przepełniony pożądaniem głos:
- Obrócisz się do mnie tyłem? –
zapytał, na co zagryzłam z rozbawieniem wargę.
- No, nie wiem. A co będę z tego
miała? – podsunęłam, przesuwając paznokciami po jego torsie.
- Przekonaj się – odparł wymownie
i to najwyraźniej wystarczyło, żebym przekręciła się na brzuch
i wręcz wypięła przed nim pośladki. – O, kurwa – wyrwało mu
się najwyraźniej, aż spojrzałam na niego przez ramię.
Jego policzki były zupełnie
czerwone, chociaż chłopak nie sprawiał wrażenia choć trochę
zawstydzonego. Na jego twarzy odmalowała się ekscytacja,
sprawiając, że ja również jeszcze bardziej się nakręciłam,
widząc jak spodobał mu się ten widok. W następnej chwili poczułam
klapsa na pośladku i zanim jeszcze zdążyłam pisnąć, on wsunął
się we mnie jednym płynnym ruchem, aż musiałam wsadzić twarz w
poduszkę, żeby nie krzyknąć. Czułam się bezwstydna, gdy
jęczałam cicho przy każdym jego ruchu, doskonale wiedząc, że
Kaulitz jak na faceta przystało sycił wzrok podniecającym go
widokiem. Nawet byłam nieco zaskoczona, gdy przykrył zupełnie
swoim ciałem moje plecy. Teraz już nie tylko czułam go głęboko w
sobie, bo przy każdym ruchu ocieraliśmy się o siebie. Wargami
przyssał się do mojej szyi. Trochę się zapomnieliśmy i po
pomieszczeniu rozlegały się wyraźnie dźwięki świadczące o tym
jak nam obojgu było dobrze. Doszłam pierwsza, czego ten wariat
zawsze starał się dopilnować, a gdy tylko moje mięśnie zaczęły
się na nim chaotycznie zaciskać, Bill po raz drugi w życiu już
odskoczył ode mnie jak poparzony. Zaraz potem poczułam, że coś
ciepłego spływa po moim pośladku i obejrzałam się na niego. Był
czerwony na twarzy, nieco spocony i wciąż wgapiał się w mój tył.
Czy może raczej swoje nasienie spływające po mojej skórze. Z
cichym mamrotaniem opadłam w końcu na kanapę.
- Cholera. Znowu zapomniałem założyć
gumki... – mruknął zmieszany, na co posłałam mu wymowne
spojrzenie i przekręciłam się na wznak, żeby lepiej go widzieć.
- Jeśli chcesz mi coś powiedzieć na
temat twojego najwyraźniej silnego pragnienia ojcostwa, to lepiej
zrób to od razu – mruknęłam, zdając sobie sprawę, że właśnie
wcieram COŚ tyłkiem w obicie kanapy.
On jednak przewrócił tylko oczami, a
po chwili leżał już na mnie i czułam, że ten drugi ON znowu
rośnie, a mnie coś ścisnęło w środku.