niedziela, 4 grudnia 2016

[.12.] Live like a star

Hej?
Mam nadzieję, że nie znienawidziliście mnie jeszcze za to zniknięcie. Ale wiecie, że ja zawsze wrócę, prawda? Biorę się za siebie, chociaż praca wysysa ze mnie siły życiowe. Mam nadzieję, że mi w tym pomożecie :). Na zachętę mam dla Was kolejną część o naszych gołąbkach. Myślę, że nieco zaspokoi Waszą ciekawość albo wręcz rozpali ją jeszcze bardziej ;). Dajcie koniecznie znać!
Smacznego! Liczę na Wasze opinie ;).

Wasza Czekoladka :).



Live Like A Star
12.
Po wyjściu Kaulitza długo nie mogłam znaleźć sobie miejsca, aż wylądowałam w wannie, mając chęć spędzić w niej resztę dnia. Szybko jednak okazało się, że Marita ma dla mnie inne plany. Zjawiła się jak zwykle bez ostrzeżenia w moim mieszkaniu, kazała mi się doprowadzić do porządku, oznajmiając, że zamówiła już sobie stolik, a ja idę z nią. Potem rzuciła mi na ławę w salonie pięć grubych teczek, a ja zamrugałam nieprzytomnie oczyma.
- Co to jest?!
- Scenariusze, z którymi musisz się zapoznać w tej kolejności – oznajmiła, wskazując mi jakąś listę. - Tu masz dokładne dane każdej z propozycji. Przed upłynięciem każdego z tych terminów musisz dać mi odpowiedź, żebym mogła zrobić z tym jakiś porządek. Zwróć uwagę, kto kiedy planuje nagrania, bo niektóre się nakładają. Połączyłam je w teczki. Jest też kilka opcji klipów, jakieś show, dwa radia, kilka programów... Zresztą, sama sobie zobaczysz.
- OSZALAŁAŚ?! - wyrzuciłam z siebie z niedowierzaniem. - Przecież ty się tym zawsze zajmujesz, a mi przedstawiasz szczegóły, tak? Od tego jesteś moją agentką, tak mi się wydawało do tej pory – stwierdziłam, wciąż nie ogarniając ogromu tego wszystkiego.
Jak ona potrafiła się w tym połapać...?
- Dobrze, przesadziłam. Po prostu jest tego dużo i myślałam, że mi pomożesz...
- Więc to nie wszystko? - zapytałam zaskoczona.
- Mam w biurze jeszcze drugie tyle korespondencji. Nie wspominając o tej od twoich fanów, tę na pewno ci tu przytargam. W takim razie powiem ci, czym kolejno masz się zająć, hm? - podsunęła, a ja oklapnęłam na kanapę.
- Dawaj, jak trzeba.
W ten sposób Marita zrobiła z mojego mieszkania swoje drugie biuro. Wyciągnęła ze swojej bezdennej torby czysty kalendarz i na każdej stronie, w każdym dniu kazała mi zapisywać, co dokładnie muszę zrobić, żebyśmy wyrobiły się z tym bajzlem. Oczywiście między papierami były jeszcze owe spotkania, do których najpierw musiałam się przygotować. Zwykle nie pokazywała mi ofert, które odrzucała z góry, a teraz kiedy miałam z nimi do czynienia, nie mogłam się nadziwić, jakie dziwactwa ludzie wypisywali.
Nie bardzo miałam czas zastanowić się, czy to nie jest zbyt podejrzane, że nagle znalazło się dla mnie tyle roboty, chociaż przyjaciółka zapewniała mnie, że to po wyjściu teledysku nagle zrobiło się tak gorąco i nie miała na to wpływu. Zwykle siedziałam nad tym wszystkim od rana do wieczora, nawet przy jedzeniu, więc jedynie w chwilach pod prysznicem, gdy już wszystko mnie bolało, zastanawiałam się, czy ona przypadkiem nie poradziłaby sobie z tym doskonale sama? Niedługo potem znowu dzwonił Bill i rozmawialiśmy przez kamerkę, dopóki moje oczy same nie zaczynały się zamykać. Raz mu nawet tak zasnęłam, a co ciekawsze, on rozłączył się dopiero po jakiejś godzinie z hakiem, jakby przez cały ten czas mnie obserwował.
Przez pierwszy tydzień w ogóle z niczym się nie wyrabiałam, więc zleciał mi w mgnieniu oka. Drugi był znośny i starałam się nie myśleć o tym, że dwa razy był pijany, gdy ze mną rozmawiał, bo w końcu to nic złego, prawda? Trzeciego tygodnia dostałam angaż do nowego filmu, znów jako główna postać i cała byłam gorzko-słodka, jednocześnie doliczając się pewnego dnia, całkiem przypadkiem oczywiście, że właśnie nie ma go drugie tyle, ile się znamy i zaczynała dopadać mnie chandra. Po miesiącu oznajmiłam przyjaciółce, że musi sobie dalej sama z tym radzić albo zatrudnić asystentkę, bo ja będę przygotować się do nowej roli. Była to półprawda, bo pomimo wszystko miałam dużo czasu, w którym przynajmniej trochę mogłabym posiedzieć nad papierami. Wcale nie chodziło o to, że miałam dość tej roboty, po prostu już praktycznie nie byłam w stanie się na niej skupić, a Marita i tak musiała w końcu jakoś zaradzić brakom w personelu. Miała minę, jakby chciała zapytać, co zamierzam robić przez pozostały czas, ale byłam w tak paskudnym nastroju, że najwyraźniej wolała nie ryzykować.
Po wyjeździe Kaulitza zauważyłam u siebie nowe nawyki. Częściej jadałam w domu niż na mieście, zaczęłam więcej gotować i nosiłam non stop pierścionek od niego, wciąż okręcając go na palcu w zamyśleniu. Patrząc na zegarek, od razu przeliczałam czas na Europejski i powtarzałam sobie, że nie powinnam do niego co chwilę wydzwaniać, jednak tęsknota mnie dobijała.
Według moich obliczeń w Europie powinno być jeszcze dość wcześnie, by nie był zajęty. Niemniej zawsze, gdy tam do niego dzwoniłam, serce podchodziło mi do gardła i miałam wrażenie, że zaraz oznajmi mi, że nie ma teraz czasu. Ale to był Bill. On zawsze odbierał telefon i nawet jeśli akurat był zajęty, poświęcał mi kilka minut, żeby potem obiecać, że oddzwoni, gdy tylko będzie wolny. I zawsze oddzwaniał. Tylko, że ja już miałam dość telefonu i obrazu jego twarzy na laptopie. Chciałam go zobaczyć na własne oczy, poczuć i dotknąć,choć na chwilę. A to dopiero pierwszy miesiąc.
- Witam, moja piękna, jak mija dzień?
- Ten dzień jest... paskudny – oznajmiłam mu poważnie. - I w ogóle na niczym nie mogę się skupić, a powinnam przygotowywać się do tej roli.
- Będziesz zmieniała kolor włosów? - zapytał mnie niespodziewanie, na co spojrzałam krytycznie na scenariusz.
- Nie, raczej nie ma tego w planach. A co? Znudził ci się mój blond?
- Nie, jestem tylko ciekaw. Czasami dużo pisali o metamorfozach aktorów do filmów i uważam to za całkiem poważne poświęcenie. Ja nie dałbym się utuczyć tylko po to, żeby potem nie móc spojrzeć na siebie w lustrze – stwierdził, na co parsknęłam śmiechem.
- To musiałby być naprawdę zajebisty film. Gorzej, jakbym przywykła do żarcia w nadmiernych ilościach. Gotów na następny koncert?
- Ta, na następny miesiąc koncertów – parsknął, a w tle usłyszałam, że ktoś woła do niego coś po niemiecku. - Zadzwonię po koncercie, ok? Muszę spadać.
- Jasne, będę czekać – odparłam, po czym on się rozłączył, a ja opadłam na kanapę ze scenariuszem. - No, Al'y. Ty też się weź za swoją robotę... - mruknęłam, usilnie ignorując nieprzyjemną gorycz w żołądku.

***

Wyciszyłem telefon i wrzuciłem go do torby, zamykając za sobą drzwi garderoby. Czekała nas próba przed koncertem, na której kilkadziesiąt fanek jak zwykle stało już przed samą sceną. Wiedziałem, że do koncertu się jakoś ogarnę, ale w tamtej chwili nie miałem ochoty się uśmiechać. Miałem ostatnio bardzo kiepski nastrój za każdym razem, gdy wychodziłem od psychologa i chociaż chwila rozmowy z Alicią była wytchnieniem, po chwili rzeczywistość znowu zaczynała mnie denerwować. Nic zupełnie nie szło po mojej myśli i śniło mi się po nocach, że zostawiam to wszystko w pizdu i wracam do Stanów, do niej. Tak byłoby najlepiej, gdyby nie to, że nie mogłem odstawić takiej akcji chłopakom, żaden z nich sobie na to nie zasłużył.
Mój problem polegał na tym, że facet próbował mnie uświadomić o czymś, co doskonale wiedziałem, ale nie uważałem tego za problem, a część swojej osobowości. Na początku spotkania z nim wyraźnie pomagały. Dogadywałem się coraz lepiej z Tomem, który wciąż lubił od czasu do czasu zniknąć w nocy, ale przynajmniej nie przypominał zwłok, gdy wracał nad ranem do swojego pokoju. Sam. A to już wydawało mi się jakimś postępem. Niestety psycholog nie mógł z nami wyjechać w trasę, więc zdecydowaliśmy się w końcu na rozmowy przez Internet, zresztą i tak chodziliśmy na nie zwykle osobno. Wszystko było w porządku, dopóki skupiało się to na Tomie i jego problemach, a o mnie mężczyzna od czasu do czasu zadawał luźne pytania. Im częściej padały sugestie w moją stronę, tym mniej chętnie z nim rozmawiałem, a ostatnio wysłałem mu wiadomość, że jestem bardzo zmęczony i musimy przełożyć rozmowę.
- Bill, pozwolisz, że porozmawiamy szczerze tym razem o tobie? - zapytał w końcu, gdy dopadł mnie w wolnym czasie.
Siedziałem przed laptopem jak trusia, prosząc w duchu, żeby coś się zepsuło albo chociaż niespodziewanie zabrakło prądu lub cokolwiek, czym mógłbym się wymigać od tej dyskusji. Mimo wszystko skinąłem głową na znak zgody.
- Dlaczego zdecydowałeś się chodzić na spotkania ze mną?
- Nie potrafiłem dogadać się z bratem, bo działo się z nim coś złego. Poza tym on koniecznie chciał, żebym z nim na nie chodził.
- A nie było przypadkiem tak, że to ty zaproponowałeś mu pójście razem? - zasugerował, na co przełknąłem ślinę.
Tak było?

- ...słuchaj! Tom. Poczekaj, nieważne, ok? Nie rozmawiajmy o tym teraz.
- Dlaczego? Nigdy nie chcesz o niej rozmawiać, o tym dlaczego nie powinieneś się z nią spotykać. Żadna miała nas nie podzielić, przypominasz sobie coś?
- I nie podzieli – odparłem pewnie.
- Właśnie, kurwa, widzę!
- Uspokój się! Do cholery, Tom, czy ty jesteś naćpany?! - wrzasnąłem, czując, że cały się trzęsę, gdy nie poznawałem tych identycznych do własnych oczu.
A on tak po prostu zacisnął zęby i nagle nie miał mi nic do powiedzenia. Już wolałbym, żeby dał mi wtedy w pysk i powiedział, że oszalałem zupełnie, ale nie. On po prostu milczał. Nawet nie potrafił ustać w miejscu. Jego wzrok tylko pod wpływem silnych emocji skupiał się na dłużej w jednym punkcie, a on wciąż przestępował niecierpliwie z nogi na nogę. Usiadłem na oparciu fotela, przy którym stałem i przetarłem twarz dłonią.
- Nawet nie protestujesz, ale dać słowo potrafiłeś? - warknąłem w jego kierunku. - I je złamać.
- Bo nic już nie pomaga, rozumiesz?! - wrzasnął, aż zahuczało mi w uszach.
Wydał mi się nieco przerażający, ale nie mogłem się go bać, skoro to mój własny brat.
- To też nie pomaga. I nic się nie zmienia, dzień w dzień to samo. Powiedz mi, Bill,dlaczego, kurwa, nie poszliśmy do roboty albo nie założyliśmy sobie firmy, tylko zachciało nam się być sławnymi? Co w tym jest takiego zabawnego teraz, kiedy jestem blisko trzydziestki, której nie spodziewałem się dożyć jako nastolatek, bo tak dobrze się bawiłem? I co z tego mamy, Bill?
- A co z tego chciałeś mieć? - zapytałem, patrząc na niego lodowato, gdy po raz tysięczny przerabialiśmy ten temat. - Sławę, pieniądze, zespół, przyszłość... Kurwa, Tom, masz to wszystko! My tylko się wyprowadziliśmy. Nie podoba ci się w Stanach, to mi chcesz powiedzieć? A w ogóle gdziekolwiek by ci się podobało?!
- To bez różnicy. To było marzenie gówniarza. Ale wiesz? Dorosłem.
- To dziwne, bo kiedyś potrafiłeś zachować się doroślej.
- Bo mi kazali. A potem mogłem robić, co mi się podobało. Wiesz dobrze, jak było, dlaczego ja ci to muszę mówić...?
- Tom, pójdźmy do psychologa – wyrzuciłem z siebie, skupiając wzrok na jego twarzy. - Ile jeszcze możemy być tacy?
Bliźniak milczał przez niekończącą się chwilę i widziałem, że się miota. Odmówił mi już wiele razy, ale tego dnia nawet on musiał zdawać sobie sprawę, że jest źle.
- Ale na pewno pójdziemy obaj?
- Na pewno, daję słowo.

Faktycznie.
- Zaproponowałem, ale on by nie poszedł sam. Upewniał się – odpowiedziałem w końcu zgodnie z prawdą. - Co za różnica?
- Dobrze, rozumiem. Bill, powiedz mi, długo tak bierzesz wszystko na swoje barki? Nie jest ci ciężko?
- Chyba nie rozumiem, do czego pan dąży – odparłem po dłuższej chwili.
- Nie chcę, żebyś teraz zastanawiał się do czego dążę, po prostu mi odpowiadaj, dobrze? Mieszkasz Tomem. Kto sprząta w domu?
- Robimy to obaj – odpowiedziałem, musząc mieć przy tym naprawdę głupią minę, bo nie rozumiałem, dlaczego mnie o to pyta.
- Podobno ustanowiłeś zmiany i spisujesz bratu listę rzeczy, które ma do zrobienia.
- Żeby się nie wykręcał, że o czymś zapomniał.
- Więc wcześniej mu się zdarzało?
- Gdy mieszkaliśmy w Niemczech wiecznie miał bajzel u siebie, resztę sprzątałem ja, ale to się skończyło.
- Czyli ta lista na wszelki wypadek? - zapytał z lekkim uśmieszkiem, który po raz kolejny zbił mnie z tropu.
- Ta dyskusja zaczyna robić się śmieszna.
- Dlaczego? Zadaje ci proste pytania. To chyba żadna tajemnica? Bądź cierpliwy – poprosił. - Opowiesz mi coś o waszym dzieciństwie?
Wpatrywałem się w ekran laptopa i sam już nie wiedziałem, czy on jest chory, czy ja.
- Nie wiem, od czego zacząć.
- Opowiedz cokolwiek, co przyjdzie ci do głowy.
- Więc... Tom kiedyś przywiózł mnie do domu na plastikowej taczce, bo stłukłem sobie kolano i miałem zakrwawioną całą nogawkę, więc strasznie się przeraziłem. Mieliśmy wtedy jakieś... pięć, może sześć lat? Tylko po drodze tak się wkręciliśmy, udając karetkę, że zapomniałem o bolącym kolanie i matka się wściekła, gdy zabłocona, połamana zabawka ze mną na pokładzie wjechała do salonu na sygnale. Później jeszcze dostaliśmy reprymendę od ojca, a taczka wylądowała na śmietniku.
- Ale to raczej miłe wspomnienie?
- Tak, często przychodzi mi do głowy.
- A coś z późniejszego wieku?
- Nie wiem. Nie lubię okresu naszej szkoły. Rodzice się wtedy rozwodzili. Tom zawsze próbował wtrącać się w ich kłótnie i obrywało mu się za to. Jak jeszcze był mały, to płakał. Potem już głównie ubliżał ojcu...
- A ty? - wtrącił, a ja zdałem sobie sprawę, że nawet nie patrzyłem na swojego rozmówcę.
- Ja... Stałem, patrzyłem i słuchałem głupot, które sobie wykrzykują. Obiecałem Tomowi, że opracuję plan, po którym oni się pogodzą, ale nie zdołałem tego zrobić. Ale kiedy wiedziałem, że znowu się pokłócą, zabierałem go stamtąd. Nie chciałem, żeby na niego krzyczeli.
- Dokąd go zabierałeś?
- Gdziekolwiek, znajdowałem wymówkę i wyciągałem go z domu.
- Czyli Tom nie znał twoich intencji?
- Musiał się w końcu zorientować, bo w starszym wieku wciąż wychodziliśmy razem z domu, gdy działo się coś złego. Matka nie mogła nas tego oduczyć, więc często zdarzało się, że jeśli jeden z nas się z nią pokłócił, po prostu zabierał drugiego i tyle nas widziała. Nie było z nami łatwo. A niedługo potem zaczęło się Tokio Hotel.
- Nie masz jakiegoś miłego wspomnienia z tamtego czasu?
- Właściwie to, że zawsze się wspieraliśmy jest dla mnie pozytywną myślą. Nasze relacje zaczęły się sypać, gdy okazało, że nie możemy spokojnie mieszkać w Niemczech i musieliśmy się przeprowadzić, ale to już panu mówiłem.
- Tom opowiadał mi, że któregoś dnia przyszedłeś do niego spakowany i oznajmiłeś, że wylatujecie do Stanów „zacząć od nowa”. Podobno chciał wtedy zamknąć rozdział z zespołem, ale pojechał za tobą i „już nie było odwrotu”.
- Żałuję, że już wtedy nie zacząłem go namawiać na leczenie – wydusiłem z siebie cicho.
Lekarz był skoncentrowany najwyraźniej na tym, żeby nie dać mi wytchnienia między jednym a drugim pytaniem i chociaż, kiedy zahaczył o nasze dzieciństwo, wydało mi się to całkiem normalne. W końcu znowu zaczął zadawać mi idiotyczne pytania, na które odpowiadałem, coraz bardziej się denerwując. Pytał o wszystkich: Toma, Josta, Georga i Gustava, Alicię, o to jak wyglądają nasze obowiązki w związku z pracą i miliard innych rzeczy tak, że pod koniec byłem już spocony z nerwów i wreszcie oznajmiłem mu, że mam dość i nie chcę więcej rozmawiać.
- Już kończymy – zapewnił mnie facet, gapiąc się najwyraźniej w swoje notatki, których nie mogłem dojrzeć. - Dlaczego jesteś taki podenerwowany?
- Po prostu mam wrażenie, że pan sobie dziś ze mnie żarty stroi. Po co te głupie pytania?
- Po to, żebyś się przede mną otworzył, Bill – oznajmił mi facet, na co uniosłem tylko wyżej brew. - Cały czas skupiasz się, żeby powiedzieć tylko to, co należy powiedzieć, a kiedy jakieś pytanie ci nie odpowiada, delikatnie zmieniasz temat lub opowiadasz mi o czymś, co wcześniej usłyszałem w zgoła innej wersji od twojego brata. Krótkie pytania drażniły cię, bo ich nie rozumiałeś, a przez to nie mogłeś panować nad sytuacją. Odpowiedz mi szczerze, Bill – powiedział poważnie, patrząc intensywnie w kamerę - zdarzają ci się napady paniki?
- S-słucham...? - wydusiłem z siebie z niedowierzaniem, czując, że przechodzą mnie dreszcze.
- Przecież wiesz, o co chodzi. Czy to dzieje się często? - zapytał znów, a ja zagryzłem z nerwów dolną wargę.
- Czasami się denerwuję, jak każdy.
- Bill, przykro mi to mówić, ale naprawdę masz z tym problem. Nie tylko twój brat potrzebuje nad sobą popracować. Chorobliwie pragniesz mieć nad wszystkim kontrolę. Wybuchłeś kiedyś przy kimś? - drążył, jakby znał już wszystkie odpowiedź bez moich słów.
- Naprawdę wolałbym skończyć na dziś sesję – oznajmiłem, czując nieprzyjemny chłód w żołądku.
- Odpowiedz mi tylko na to pytanie i dam ci spokój.
- Raz. Przy Tomie – przyznałem się tak cicho, że sam ledwie się usłyszałem i nie miałem pojęcia, czy mikrofon złapał w ogóle mój głos, dopóki nie dojrzałem, jak facet kiwa ze zrozumieniem głową.
- W porządku. Porozmawiamy o tym następnym razem. Dziękuję za współpracę, Bill. Nie martw się, przepracujemy to – oznajmił mi, ale nawet nie miałem ochoty się z nim żegnać.
Przerwałem połączenie i zamknąłem laptopa, zastanawiając się, czy kiedykolwiek będę chciał jeszcze z nim rozmawiać.
To był dzień koncertu. Niesamowicie się stresowałem, bo od rana wciąż coś się psuło, a w czasie próby technicy musieli zmienić połowę okablowania. Tuż po niej coś stało się z moim odsłuchem, a podczas przebierania się rozerwałem jeden z kostiumów. Wszędzie panował chaos, Jost kurwował, kłócąc się z Georgiem, a Gustav wisiał na telefonie, chociaż pod sceną zbierali się już fani. Ja stałem na środku tej masakry i z każdą rzeczą, o której przypominałem sobie, że na pewno o nią zadbałem, przypominało mi się coś, co przy okazji się spieprzyło. Tom siedział na kanapie z gitarą i wszystkich ignorował. Pokłóciliśmy się, gdy dla rozluźnienia chciałem namówić go, żeby powygłupiać się trochę na scenie. Powtarzałem sobie potem, że jestem głupi, przecież wiedziałem, że bliźniak nie ma na to wszystko ochoty.
Wtedy, niedługo po niełatwym powrocie do grania po koniecznej przerwie, gdy nasz rodzimy kraj dał nam ostro popalić, to zdarzało się o wiele częściej. Najpierw zdawałem sobie sprawę, że drżą mi ręce, obraz mi mętniał przed oczami i przestawałem rozumieć, co dzieje się wokół mnie. Najgorszy zawsze był moment, gdy zdawałem sobie sprawę, co się zaraz stanie. Próbowałem myśleć o czymkolwiek, co mogłoby pomóc mi się uspokoić, ale czułem tylko, jak przerażenie zaciska mi się na gardle.
- Dobrze się czujesz? - dotarł do mnie niespodziewanie głos bliźniaka, który jako jedyny najwyraźniej zwrócił na mnie uwagę.
Ale zamiast mu odpowiedzieć, uciekłem. Nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa, kilka razy wpadłem na coś lub kogoś i ledwie dostałem się do swojej garderoby. Opadłem na kolana, bo zemdliło mnie okropnie i byłem niemal pewien, że za chwilę wyrzygam wszystkie wnętrzności. Nie potrafiłem wziąć głębokiego oddechu, jakby coś zgniotło połowę moich płuc i byłem przekonany, że to prowadzi tylko do jednego, ostatecznej katastrofy. A do tego wszystkiego ktoś wszedł do mojej garderoby, podczas gdy ja zwijałem się na podłodze, zaczynając szlochać, chociaż nie czułem nawet łez. Chaotycznymi ruchami starałem się odsunąć od drzwi i zupełnie nie docierało do mnie, kto przede mną stoi. Potrzebowałem kilkunastu minut, żeby dojść do siebie pod opieką bliźniaka, z którego obecności zdałem sobie sprawę, gdy po raz kolejny podniosłem powieki. Nie pamiętam zbyt wiele szczegółów z tego, co działo się do tej chwili. Tom dotknął mojego czoła i przyglądał mi się uważnie zmartwiony, ale nie mówił nic. Dopiero po którymś z kolei upomnieniu przez Josta, że jesteśmy ostro spóźnieni z koncertem, podniosłem się i stanąłem pewnie na nogach.
- Na pewno dasz radę wyjść na scenę? - zapytał bliźniak, gdy zatrzymałem się przed lustrem, niemal machinalnie poprawiając swój kostium.
- A co? Mamy odwołać koncert, bo... słabo się poczułem?
- To wyglądało znacznie gorzej. A ty nawet nie wydajesz się być zaskoczony.
Bo nie byłem zaskoczony. Byłem przerażony, że jeśli nie nauczę się nad sobą dość panować, to w końcu wydarzy się w jeszcze mniej oczekiwanym momencie. Nie mogłem do tego dopuścić, pod żadnym pozorem.
To nie był najlepszy koncert w moim życiu. Pozostawało się cieszyć, że kiedy nadchodziły chwile, gdy nie byłem w stanie wydobyć z siebie dźwięku, fani gorąco wyśpiewywali słowa piosenek, a to sprawiało, że brałem w płuca kolejny głęboki oddech i wciąż starałem się nie dać po sobie nic poznać. Potem i tak obudziłem się w nocy w obcym pokoju hotelowym, zupełnie sam, pośród zupełnej ciszy i byłem pewien, że jakaś mara z koszmaru próbuje mnie zadusić. Ale to ja się dusiłem myślą, że trzeba było zostać w Stanach i pieprzyć całą tę sławę tak, jak proponował mi to brat.
Kiedy tym razem w połowie trasy stałem przed wejściem na scenę z resztą zespołu, było inaczej. Jost gdzieś przepadł, wiedząc, że doskonale sobie poradzimy, wszystko szło jak należy. A jednak znów drżały mi ręce, rozbiegany wzrok szukał czegoś, co zwróciłoby mi równowagę. Czując, że jak zwykle tylko Tom zerka na mnie kątem oka, układałem pierdoły leżące na stole zgodnie z kolorami i wielkością, starając się głęboko i równo oddychać. Myślałem o tym, że po koncercie zadzwonię do Alicii, a potem pójdę razem z chłopakami uczcić jakoś kolejny udany występ. Położę się do łóżka i odpocznę.
Nikt nie musiał wiedzieć, że jestem panikarzem. Skoro sam nauczyłem sobie z tym radzić, nie było potrzeby, żeby ktoś leczył mnie z tego jaki jestem. Z takim nastawieniem ruszyłem na scenę. Kto miałby sobie poradzić, jeśli nie ja?

1 komentarz:

  1. Kto by pomyślał, że Bill też może mieć jakieś problemy natury psychicznej... Aż zrobiło mi się go żal. Mam nadzieję, że w końcu zrozumie, w jak poważnej znalazł się sytuacji, zanim wszystko posunie się za daleko.
    Czekam na kolejny rozdział <3

    Pozdrawiam,
    Aylieen

    OdpowiedzUsuń

O mnie

Moje zdjęcie
20759562 - tu możesz się dowiedzieć wszystkiego. samozwance@op.pl - tu do mnie mów.