Live
Like A Star
Gdy
dotarły do mnie jego słowa, nagle moje szpilki okazały się
strasznie niestabilne albo to moje nogi zrobiły się miękkie, bo
miałam wrażenie, że zaraz upadnę. Żartował sobie ze mnie.
Musiał żartować! Przez jedną krótką sekundę naprawdę
rozważałam podanie mu tego numeru, ale nie zrobiłam tego.
Zagryzłam wargę i uśmiechnęłam się z rozbawieniem.
-
Przykro mi, Bill, ale nie mogę się z tobą umówić...
-
Masz kogoś – stwierdził, zanim zdążyłam skończyć. - Szlag.
Nie jestem zaskoczony, ale miałem jeszcze cichą nadzieję.
-
Bingo.
-
No, nic. Musiałem spróbować. Więc może chociaż zrobimy tak, że
to ja dam ci swój numer i odezwiesz się do mnie, jeśli kiedyś
będziesz miała chęć wyskoczyć na jakąś kawę? Oczywiście bez
podtekstów – dodał, widząc moją niedowierzającą minę.
Zaraz
potem wsunął mi swoją wizytówkę w dłoń. Uniosłam wyżej brew.
-
Cóż, jeden numer więcej na liście kontaktów nie powinien
zaszkodzić – odparłam wreszcie, chowając kartonik do trzymanej w
ręce kopertówki.
Leżąc
w wannie we własnej łazience, wpatrywałam się w sufit wiszący
nad moją głową. Myślałam o tym, że w rezultacie przegadałam z
młodszym Kaulitzem resztę bankietu. Po powrocie odpuściłam sobie
standardową lampkę wina, bo wypiłam stanowczo za dużo szampana,
ale musiałam przy nim zająć sobie czymś ręce i tak to się
skończyło. Był zabawny, bardzo charyzmatyczny i do końca wieczoru
nie napomknął o swoim bracie ani ewentualnej randce, na którą
próbował mnie przecież zaprosić. Znowu pomyślałam, że Criegowi
by się to nie spodobało. Nie powinnam tyle myśleć o tym bożyszczu
nastolatek, a jednak on wciąż wracał do mojej głowy. Widziałam
jak bezczelnie się uśmiecha, jego oczy śmiały się do mnie. A ja
przecież próbowałam wrócić do narzeczonego, chociaż to nie była
moja wina, że tak bardzo denerwowały go moje role. Owe sceny,
którymi się tak przejmował wcale nie zdarzały się często, poza
tym były grane. To nie działo się naprawdę, jednak jemu ciężko
było się do tego przekonać, ale wiedziałam, że mnie kochał.
Sama wybrałam go swojego czasu. Nie widziałam powodu, żeby
zmieniać raz podjętą decyzję, a przecież przyjęłam jego
zaręczyny. Jakiś wewnętrzny głosik podpowiadał mi, że właściwie
on je również zerwał, a teraz łaskawie godzi się to przemyśleć,
bo stałam się sławna. Ale dlaczego miałabym w tej chwili
zamieniać go na kota w worku? Nawet gdybym umówiła się z tym
całym Billem, nie było powiedziane, że coś z tego by wyszło.
Poza tym ten jego brat! Nie, nie było o tym mowy. Zwyzywałam się
od idiotek za samo rozważanie takiej opcji i czym prędzej opuściłam
wannę.
Kolejnego
dnia obudził mnie dzwonek komórki. Nie miałam ochoty wstawać.
Szampan dokonał dość zniszczeń w moim organizmie, żebym pragnęła
przespać resztę dnia podłączona pod kroplówkę. Osoba chcąca ze
mną rozmawiać, nie zamierzała jednak odpuścić, więc zła jak
osa wygrzebałam się wreszcie spod pościeli i... W tej chwili
telefon przestał hałasować. Posłałam aparatowi wymowne
spojrzenie, dochodząc do wniosku, że to jednak nie mogło być nic
ważnego. Odnalazłam w torebce tabletki przeciwbólowe i niemal
rzuciłam się na butelkę wody. Wtedy hałas znów zadźwięczał w
mojej głowie, a ja rzuciłam niechętne spojrzenie na komórkę, na
której wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie uśmiechniętej Marity,
mojej pani agent. Jedynej prawdziwej przyjaciółki, której
dorobiłam się po wyjeździe z rodzinnego miasta, żeby spełniać
marzenia. Sięgnęłam więc i zaraz po odebraniu uruchomiłam tryb
głośnomówiący.
-
Witam, co sprawiło, że ściągasz mnie z łóżka?
-
Z łóżka? Alicia, weź się w garść, jest po dwunastej! -
oznajmiła z oburzeniem kobieta, na co przewróciłam oczyma. -
Zaczynam się obawiać, co robiłaś w nocy?
-
Spałam ululana szampanem – odparłam zgodnie z prawdą. - To coś
ważnego? Wybacz, ale jestem jeszcze nieprzytomna...
-
Pamiętasz, jak ci mówiłam, że jeśli chcesz się związać z
Criegiem to jak najprędzej? - podsunęła, na co skinęłam głową,
a potem zreflektowałam się i poprawiłam na krótkie „yhym”. -
No! To chyba przegapiłaś swoją szansę!
-
Co takiego?! - oburzyłam się, nie bardzo rozumiejąc.
-
Powodów jest kilka. Po pierwsze: dzwonił do mnie Crieg jakieś pół
godziny temu i zapytał, czy nie odebrałabym z jego mieszkania
reszty twoich rzeczy, bo jakoś nie chce mu się na ciebie patrzeć.
-
Co takiego?! - wybuchnęłam jeszcze głośniej, krzywiąc się
jedynie na nieprzyjemny ból w czaszce. - Ale dlaczego? Przecież
wczoraj się spotkaliśmy, powiedział, że okropnie tęsknił za
nami...
Moja
agentka westchnęła przez telefon. Miała stanowczo dość moich
problemów z tym człowiekiem i chyba ani trochę jej się nie
podobało, że chcę do niego wrócić. Teraz najwyraźniej była
zadowolona z siebie i jednocześnie zła, że się nim tak przejmuję.
Ale HALO, to był człowiek, z którym miałam spędzić resztę
życia i płodzić dzieci! No, z tym ostatnim to nie tak prędko, ale
jednak...
-
Dobrze. Zrobimy tak. Ale obiecaj, że tak zrobisz! - upomniała się
od razu, choć jeszcze nie wiedziałam, co tym razem wymyśliła.
-
Dobrze, słucham – zgodziłam się w ciemno, chcąc po prostu
dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi.
-
Doprowadź się do stanu używalności, trzymając się z daleka od
Internetu, telewizji i radia, a potem spotkamy się na śniadaniu w
naszej knajpce.
-
I to wszystko? Marita, zdenerwowałaś mnie, a teraz każesz czekać!
- jęknęłam do telefonu zrezygnowana.
-
Wszystko wyjaśnię ci osobiście. Daję ci... pół godziny,
wyjeżdżam już. Pa!
Marita
nigdy nie była typowym agentem, od początku bardziej się
przyjaźniłyśmy niż skupiałyśmy na brnięciu przed siebie po
trupach. Poza tym ona zawsze powtarzała, że patrząc na moje
zdolności i urodę, nie potrzeba po drodze poświęcać niewinnych
ludzi. Podobało mi się jej podejście do sprawy i nie raz płakałam
jej w rękaw, chociaż dzieliła nas niespełna dziesięcioletnie
różnica wieku. Ufałam jej i wiedziałam, że mnie nie zawiedzie, a
do tego zawsze stanie po mojej stronie. Dlatego pofrunęłam w
mgnieniu oka do łazienki i ogarnęłam się jako tako do wyjścia. Z
kosmetyków użyłam tylko kremu i tuszu do rzęs, po czym ubrałam
się w dżinsy i zwykłą koszulkę z nadrukiem i z wielkimi
okularami zasłaniającymi mi pół twarzy, pobiegłam wsiąść do
swojego auta. Nie udało mi się dojechać na czas ze względu na
korki, ale z zadowoleniem stwierdziłam, że kac mija, a ja mam tylko
trzy minuty spóźnienia.
Przy
stole czekała już moja przyjaciółka, dwie parujące kawy i
śniadanie dla mnie.
-
Wiesz, jak bardzo cię uwielbiam? - rzuciłam na powitanie, niemal
rzucając się na jedzenie.
Cóż,
z Kaulitzem całkiem dobrze się rozmawiało, ale z tego wszystkiego
ograniczyłam się do szampana i prawie nic nie zjadłam. Teraz
dopiero poczułam, jak strasznie jestem głodna. Kobieta zaśmiała
się tylko i ściągnęła mi z twarzy okulary. Rozejrzałam się
wokół, a potem spojrzałam na nią uważnie. Czy to nie ona kazała
mi je nosić poza domem?
-
Alicio Angelo Stack, oznajmiam ci, że show biznes po raz pierwszy
wkroczył z butami do twojego życia. Musimy się zastanowić, co z
tym zrobić. Właściwie... już o tym myślałam – dodała, a ja
przewróciłam rozbawiona oczyma, nie przerywając posiłku.
Chyba
powinnam trochę bardziej przejąć się tym, że dostałam
definitywnego kosza od swojego byłego?
-
Dobrze. Do rzeczy. Crieg to świnia cmentarna!
-
Nie mówi się przypadkiem hiena?
-
Nie powinnaś przypadkiem bardziej się przejąć? Słyszałam, że
chcesz wyjść za niego za mąż – powiedziała, robiąc przy tym
obrzydzoną minę.
Prawie
zakrztusiłam się kawałkiem pomidora.
-
Po prostu... On był tak długo... nasze mieszkanie, wspomnienia i w
ogóle... - mruczałam pomiędzy kęsami. - Wiesz w ogóle, o co mu
chodziło?
W
odpowiedzi dostałam skinięcie głowy i moja przyjaciółka zaczęła
szukać czegoś w swojej przepastnej torbie, potem przepastnej
teczce, a gdy tego najwyraźniej nie znalazła, zaklęła głośno i
wyciągnęła tablet. Potapała go przez chwilę, a później
odwróciła do mnie. Boże, jak dobrze, że nie zdążyłam podnieść
filiżanki z kawą do ust.
-
Co to, kurwa, jest?! - wykrzyczałam, zanim zdążyłam się
opanować. Marita złapała mnie za ramię i posadziła z powrotem na
miejscu, choć nawet nie zwróciłam uwagi, że poderwałam się z
krzesła.
-
Jak to? Nie widzisz? Ty i Kaulitz na wczorajszym bankiecie. Dostałam
dziś rano całą sesję z waszego spotkania. Musieliście spędzić
na tym tarasie pół życia, do tego tak zaślepieni, że żadne z
was nie zauważyło, że fotografują was razem z każdej strony. To
chyba ja powinnam zapytać, co to jest, hm? - zasugerowała, a jej
brew uciekła do góry.
Westchnęłam
i zakryłam twarz dłońmi. Pięknie.
-
Nie, nie, nie! Moja droga, nie załamuj się jeszcze! To nie koniec
newsów!
-
Co jeszcze? - zapytałam zrezygnowana, zerkając na kobietę
spomiędzy palców.
-
Więc! Tu napisali, że zostaliście okrzyknięci najgorętszymi
towarami owego bankietu. I byliście naprawdę słodcy, nie
dostrzegając poza sobą całego świata...
-
Dość! - przerwałam jej. - Nie chcę słyszeć ani słowa więcej.
-
Ej, ale mi chyba możesz powiedzieć? Co jest z tym Kaulitzem? -
zapytała, szturchając mnie końcówką słomki, którą wyciągnęła
ze swojej szklanki. Dlaczego ja nie zadaję się z normalnymi ludźmi?
Nie
miałam ochoty się tłumaczyć. Nigdy nie powiedziałam jej o tamtej
felernej nocy, którą spędziłam z Tomem, a potem becząc uciekałam
w środku zimy do domu. Powiem więcej, nigdy nie zamierzałam jej
powiedzieć, że coś takiego miało miejsce. A jak niby miałam jej
wyjaśnić, że ten drugi Kaulitz przyczepił się do mnie po tamtej
akcji? Upiłam łyk kawy, zauważając, że Marita spogląda na
zegarek.
-
Spieszysz się?
-
Jesteśmy do tyłu trzy minuty, które się spóźniłaś, więc nie
zmieniaj tematu. Kaulitz. Wiesz, on chyba cię naprawdę polubił –
powiedziała, patrząc na mnie jakoś dziwnie. - Tak, wiesz...
Naprawdę, naprawdę.
-
A ty niby to wiesz, bo?
-
Jost to całkiem niezły facet. Ale raczej kumpel.
-
Jost? - powtórzyłam z głupią miną. Skądś jakby znałam to
nazwisko, jednak mój mózg po minionej nocy nie pracował na
najwyższych obrotach. - Do rzeczy, błagam...
Moja
pani agent miała jakiś dziwnie rozbiegany wzrok i nie wiedziałam
właściwie, co się z nią tego dnia działo. Najdziwniejsze jednak
w tym wszystkim było to, że w sprawie Criega po prostu czułam się
nieco rozczarowana, ale... nawet nie smutna. Nie mogłam uwierzyć,
że w rzeczywistości przez czas naszej rozłąki, moje uczucia do
niego tak ostygły. Myśląc o tym, obserwowałam znad filiżanki
kawy, jak Marita się miota.
-
Widzisz. Jost zadzwonił do mnie z propozycją. Miałabyś zagrać w
teledysku.
-
Teledysku? - uniosłam brew. - Jestem aktorką, a nie...
-
Hej, w teledyskach również grają aktorzy, POZA TYM bardzo dobrze
byśmy na tym wyszli. I my, i oni. Oczywiście powiedziałam mu, że
zgadzam się na to, żebyś zagrała, jeśli sama nie będziesz miała
nic przeciwko, rzecz jasna. - Potem na skraju świadomości dotarł
do mnie dźwięk świadczący o tym, że otworzyły się drzwi
lokalu, a Marita prawie podskoczyła na swoim miejscu, łapiąc mnie
jednak za rękę, jakby nie chciała, żebym obróciła się za
siebie, po czym dodała cicho: - Proszę, pomyśl o tym chociaż.
Wiesz, że zawsze dobrze ci radzę.
To
już było przegięcie. I jej zachowanie naprawdę było zbyt
podejrzane, żebym nie zignorowała jej słów, żeby obejrzeć się
w kierunku wejścia i serce stanęło mi w miejscu na widok wysokiego
chłopaka, kierującego się z jakimś facetem i szerokim uśmiechem
w naszą stronę. Posłałam swojej agentce lodowate spojrzenie,
patrząc na jej minę niewiniątka z mordem w oczach.
Jak
mogła zaplanować spotkanie bez mojej wiedzy?! Byłam ubrana byle
jak, nie umalowana, nie uczesana! A to PODOBNO miały być interesy!
Poza tym czułam się okropnie zdradzona. To była moja ulubiona
miejscówka. Jak mogła pozwolić mu ją poznać?! Osaczyli mnie ze
wszystkich stron, a ja siedziałam tam z rozchylonymi wargami. Nie!
Nie ma mowy! Nie zagram w żadnym teledysku! A już na pewno nie ICH
teledysku!
___________________________
Aylieen - Ja też nie wiem, jak to robię :D. Po prostu dobrze się bawię i cieszę się, że bawisz się razem ze mną :D
Robi się coraz ciekawiej :D To ja już proszę o następną część <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Aylieen