poniedziałek, 12 września 2016

[.2.] Live like a star

Live Like A Star



Gdy dotarły do mnie jego słowa, nagle moje szpilki okazały się strasznie niestabilne albo to moje nogi zrobiły się miękkie, bo miałam wrażenie, że zaraz upadnę. Żartował sobie ze mnie. Musiał żartować! Przez jedną krótką sekundę naprawdę rozważałam podanie mu tego numeru, ale nie zrobiłam tego. Zagryzłam wargę i uśmiechnęłam się z rozbawieniem.
- Przykro mi, Bill, ale nie mogę się z tobą umówić...
- Masz kogoś – stwierdził, zanim zdążyłam skończyć. - Szlag. Nie jestem zaskoczony, ale miałem jeszcze cichą nadzieję.
- Bingo.
- No, nic. Musiałem spróbować. Więc może chociaż zrobimy tak, że to ja dam ci swój numer i odezwiesz się do mnie, jeśli kiedyś będziesz miała chęć wyskoczyć na jakąś kawę? Oczywiście bez podtekstów – dodał, widząc moją niedowierzającą minę.
Zaraz potem wsunął mi swoją wizytówkę w dłoń. Uniosłam wyżej brew.
- Cóż, jeden numer więcej na liście kontaktów nie powinien zaszkodzić – odparłam wreszcie, chowając kartonik do trzymanej w ręce kopertówki.

Leżąc w wannie we własnej łazience, wpatrywałam się w sufit wiszący nad moją głową. Myślałam o tym, że w rezultacie przegadałam z młodszym Kaulitzem resztę bankietu. Po powrocie odpuściłam sobie standardową lampkę wina, bo wypiłam stanowczo za dużo szampana, ale musiałam przy nim zająć sobie czymś ręce i tak to się skończyło. Był zabawny, bardzo charyzmatyczny i do końca wieczoru nie napomknął o swoim bracie ani ewentualnej randce, na którą próbował mnie przecież zaprosić. Znowu pomyślałam, że Criegowi by się to nie spodobało. Nie powinnam tyle myśleć o tym bożyszczu nastolatek, a jednak on wciąż wracał do mojej głowy. Widziałam jak bezczelnie się uśmiecha, jego oczy śmiały się do mnie. A ja przecież próbowałam wrócić do narzeczonego, chociaż to nie była moja wina, że tak bardzo denerwowały go moje role. Owe sceny, którymi się tak przejmował wcale nie zdarzały się często, poza tym były grane. To nie działo się naprawdę, jednak jemu ciężko było się do tego przekonać, ale wiedziałam, że mnie kochał. Sama wybrałam go swojego czasu. Nie widziałam powodu, żeby zmieniać raz podjętą decyzję, a przecież przyjęłam jego zaręczyny. Jakiś wewnętrzny głosik podpowiadał mi, że właściwie on je również zerwał, a teraz łaskawie godzi się to przemyśleć, bo stałam się sławna. Ale dlaczego miałabym w tej chwili zamieniać go na kota w worku? Nawet gdybym umówiła się z tym całym Billem, nie było powiedziane, że coś z tego by wyszło. Poza tym ten jego brat! Nie, nie było o tym mowy. Zwyzywałam się od idiotek za samo rozważanie takiej opcji i czym prędzej opuściłam wannę.

Kolejnego dnia obudził mnie dzwonek komórki. Nie miałam ochoty wstawać. Szampan dokonał dość zniszczeń w moim organizmie, żebym pragnęła przespać resztę dnia podłączona pod kroplówkę. Osoba chcąca ze mną rozmawiać, nie zamierzała jednak odpuścić, więc zła jak osa wygrzebałam się wreszcie spod pościeli i... W tej chwili telefon przestał hałasować. Posłałam aparatowi wymowne spojrzenie, dochodząc do wniosku, że to jednak nie mogło być nic ważnego. Odnalazłam w torebce tabletki przeciwbólowe i niemal rzuciłam się na butelkę wody. Wtedy hałas znów zadźwięczał w mojej głowie, a ja rzuciłam niechętne spojrzenie na komórkę, na której wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie uśmiechniętej Marity, mojej pani agent. Jedynej prawdziwej przyjaciółki, której dorobiłam się po wyjeździe z rodzinnego miasta, żeby spełniać marzenia. Sięgnęłam więc i zaraz po odebraniu uruchomiłam tryb głośnomówiący.
- Witam, co sprawiło, że ściągasz mnie z łóżka?
- Z łóżka? Alicia, weź się w garść, jest po dwunastej! - oznajmiła z oburzeniem kobieta, na co przewróciłam oczyma. - Zaczynam się obawiać, co robiłaś w nocy?
- Spałam ululana szampanem – odparłam zgodnie z prawdą. - To coś ważnego? Wybacz, ale jestem jeszcze nieprzytomna...
- Pamiętasz, jak ci mówiłam, że jeśli chcesz się związać z Criegiem to jak najprędzej? - podsunęła, na co skinęłam głową, a potem zreflektowałam się i poprawiłam na krótkie „yhym”. - No! To chyba przegapiłaś swoją szansę!
- Co takiego?! - oburzyłam się, nie bardzo rozumiejąc.
- Powodów jest kilka. Po pierwsze: dzwonił do mnie Crieg jakieś pół godziny temu i zapytał, czy nie odebrałabym z jego mieszkania reszty twoich rzeczy, bo jakoś nie chce mu się na ciebie patrzeć.
- Co takiego?! - wybuchnęłam jeszcze głośniej, krzywiąc się jedynie na nieprzyjemny ból w czaszce. - Ale dlaczego? Przecież wczoraj się spotkaliśmy, powiedział, że okropnie tęsknił za nami...
Moja agentka westchnęła przez telefon. Miała stanowczo dość moich problemów z tym człowiekiem i chyba ani trochę jej się nie podobało, że chcę do niego wrócić. Teraz najwyraźniej była zadowolona z siebie i jednocześnie zła, że się nim tak przejmuję. Ale HALO, to był człowiek, z którym miałam spędzić resztę życia i płodzić dzieci! No, z tym ostatnim to nie tak prędko, ale jednak...
- Dobrze. Zrobimy tak. Ale obiecaj, że tak zrobisz! - upomniała się od razu, choć jeszcze nie wiedziałam, co tym razem wymyśliła.
- Dobrze, słucham – zgodziłam się w ciemno, chcąc po prostu dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi.
- Doprowadź się do stanu używalności, trzymając się z daleka od Internetu, telewizji i radia, a potem spotkamy się na śniadaniu w naszej knajpce.
- I to wszystko? Marita, zdenerwowałaś mnie, a teraz każesz czekać! - jęknęłam do telefonu zrezygnowana.
- Wszystko wyjaśnię ci osobiście. Daję ci... pół godziny, wyjeżdżam już. Pa!

Marita nigdy nie była typowym agentem, od początku bardziej się przyjaźniłyśmy niż skupiałyśmy na brnięciu przed siebie po trupach. Poza tym ona zawsze powtarzała, że patrząc na moje zdolności i urodę, nie potrzeba po drodze poświęcać niewinnych ludzi. Podobało mi się jej podejście do sprawy i nie raz płakałam jej w rękaw, chociaż dzieliła nas niespełna dziesięcioletnie różnica wieku. Ufałam jej i wiedziałam, że mnie nie zawiedzie, a do tego zawsze stanie po mojej stronie. Dlatego pofrunęłam w mgnieniu oka do łazienki i ogarnęłam się jako tako do wyjścia. Z kosmetyków użyłam tylko kremu i tuszu do rzęs, po czym ubrałam się w dżinsy i zwykłą koszulkę z nadrukiem i z wielkimi okularami zasłaniającymi mi pół twarzy, pobiegłam wsiąść do swojego auta. Nie udało mi się dojechać na czas ze względu na korki, ale z zadowoleniem stwierdziłam, że kac mija, a ja mam tylko trzy minuty spóźnienia.
Przy stole czekała już moja przyjaciółka, dwie parujące kawy i śniadanie dla mnie.
- Wiesz, jak bardzo cię uwielbiam? - rzuciłam na powitanie, niemal rzucając się na jedzenie.
Cóż, z Kaulitzem całkiem dobrze się rozmawiało, ale z tego wszystkiego ograniczyłam się do szampana i prawie nic nie zjadłam. Teraz dopiero poczułam, jak strasznie jestem głodna. Kobieta zaśmiała się tylko i ściągnęła mi z twarzy okulary. Rozejrzałam się wokół, a potem spojrzałam na nią uważnie. Czy to nie ona kazała mi je nosić poza domem?
- Alicio Angelo Stack, oznajmiam ci, że show biznes po raz pierwszy wkroczył z butami do twojego życia. Musimy się zastanowić, co z tym zrobić. Właściwie... już o tym myślałam – dodała, a ja przewróciłam rozbawiona oczyma, nie przerywając posiłku.
Chyba powinnam trochę bardziej przejąć się tym, że dostałam definitywnego kosza od swojego byłego?
- Dobrze. Do rzeczy. Crieg to świnia cmentarna!
- Nie mówi się przypadkiem hiena?
- Nie powinnaś przypadkiem bardziej się przejąć? Słyszałam, że chcesz wyjść za niego za mąż – powiedziała, robiąc przy tym obrzydzoną minę.
Prawie zakrztusiłam się kawałkiem pomidora.
- Po prostu... On był tak długo... nasze mieszkanie, wspomnienia i w ogóle... - mruczałam pomiędzy kęsami. - Wiesz w ogóle, o co mu chodziło?
W odpowiedzi dostałam skinięcie głowy i moja przyjaciółka zaczęła szukać czegoś w swojej przepastnej torbie, potem przepastnej teczce, a gdy tego najwyraźniej nie znalazła, zaklęła głośno i wyciągnęła tablet. Potapała go przez chwilę, a później odwróciła do mnie. Boże, jak dobrze, że nie zdążyłam podnieść filiżanki z kawą do ust.
- Co to, kurwa, jest?! - wykrzyczałam, zanim zdążyłam się opanować. Marita złapała mnie za ramię i posadziła z powrotem na miejscu, choć nawet nie zwróciłam uwagi, że poderwałam się z krzesła.
- Jak to? Nie widzisz? Ty i Kaulitz na wczorajszym bankiecie. Dostałam dziś rano całą sesję z waszego spotkania. Musieliście spędzić na tym tarasie pół życia, do tego tak zaślepieni, że żadne z was nie zauważyło, że fotografują was razem z każdej strony. To chyba ja powinnam zapytać, co to jest, hm? - zasugerowała, a jej brew uciekła do góry.
Westchnęłam i zakryłam twarz dłońmi. Pięknie.
- Nie, nie, nie! Moja droga, nie załamuj się jeszcze! To nie koniec newsów!
- Co jeszcze? - zapytałam zrezygnowana, zerkając na kobietę spomiędzy palców.
- Więc! Tu napisali, że zostaliście okrzyknięci najgorętszymi towarami owego bankietu. I byliście naprawdę słodcy, nie dostrzegając poza sobą całego świata...
- Dość! - przerwałam jej. - Nie chcę słyszeć ani słowa więcej.
- Ej, ale mi chyba możesz powiedzieć? Co jest z tym Kaulitzem? - zapytała, szturchając mnie końcówką słomki, którą wyciągnęła ze swojej szklanki. Dlaczego ja nie zadaję się z normalnymi ludźmi?
Nie miałam ochoty się tłumaczyć. Nigdy nie powiedziałam jej o tamtej felernej nocy, którą spędziłam z Tomem, a potem becząc uciekałam w środku zimy do domu. Powiem więcej, nigdy nie zamierzałam jej powiedzieć, że coś takiego miało miejsce. A jak niby miałam jej wyjaśnić, że ten drugi Kaulitz przyczepił się do mnie po tamtej akcji? Upiłam łyk kawy, zauważając, że Marita spogląda na zegarek.
- Spieszysz się?
- Jesteśmy do tyłu trzy minuty, które się spóźniłaś, więc nie zmieniaj tematu. Kaulitz. Wiesz, on chyba cię naprawdę polubił – powiedziała, patrząc na mnie jakoś dziwnie. - Tak, wiesz... Naprawdę, naprawdę.
- A ty niby to wiesz, bo?
- Jost to całkiem niezły facet. Ale raczej kumpel.
- Jost? - powtórzyłam z głupią miną. Skądś jakby znałam to nazwisko, jednak mój mózg po minionej nocy nie pracował na najwyższych obrotach. - Do rzeczy, błagam...
Moja pani agent miała jakiś dziwnie rozbiegany wzrok i nie wiedziałam właściwie, co się z nią tego dnia działo. Najdziwniejsze jednak w tym wszystkim było to, że w sprawie Criega po prostu czułam się nieco rozczarowana, ale... nawet nie smutna. Nie mogłam uwierzyć, że w rzeczywistości przez czas naszej rozłąki, moje uczucia do niego tak ostygły. Myśląc o tym, obserwowałam znad filiżanki kawy, jak Marita się miota.
- Widzisz. Jost zadzwonił do mnie z propozycją. Miałabyś zagrać w teledysku.
- Teledysku? - uniosłam brew. - Jestem aktorką, a nie...
- Hej, w teledyskach również grają aktorzy, POZA TYM bardzo dobrze byśmy na tym wyszli. I my, i oni. Oczywiście powiedziałam mu, że zgadzam się na to, żebyś zagrała, jeśli sama nie będziesz miała nic przeciwko, rzecz jasna. - Potem na skraju świadomości dotarł do mnie dźwięk świadczący o tym, że otworzyły się drzwi lokalu, a Marita prawie podskoczyła na swoim miejscu, łapiąc mnie jednak za rękę, jakby nie chciała, żebym obróciła się za siebie, po czym dodała cicho: - Proszę, pomyśl o tym chociaż. Wiesz, że zawsze dobrze ci radzę.
To już było przegięcie. I jej zachowanie naprawdę było zbyt podejrzane, żebym nie zignorowała jej słów, żeby obejrzeć się w kierunku wejścia i serce stanęło mi w miejscu na widok wysokiego chłopaka, kierującego się z jakimś facetem i szerokim uśmiechem w naszą stronę. Posłałam swojej agentce lodowate spojrzenie, patrząc na jej minę niewiniątka z mordem w oczach.

Jak mogła zaplanować spotkanie bez mojej wiedzy?! Byłam ubrana byle jak, nie umalowana, nie uczesana! A to PODOBNO miały być interesy! Poza tym czułam się okropnie zdradzona. To była moja ulubiona miejscówka. Jak mogła pozwolić mu ją poznać?! Osaczyli mnie ze wszystkich stron, a ja siedziałam tam z rozchylonymi wargami. Nie! Nie ma mowy! Nie zagram w żadnym teledysku! A już na pewno nie ICH teledysku!

___________________________
Aylieen - Ja też nie wiem, jak to robię :D. Po prostu dobrze się bawię i cieszę się, że bawisz się razem ze mną :D

1 komentarz:

  1. Robi się coraz ciekawiej :D To ja już proszę o następną część <3

    Pozdrawiam,
    Aylieen

    OdpowiedzUsuń

O mnie

Moje zdjęcie
20759562 - tu możesz się dowiedzieć wszystkiego. samozwance@op.pl - tu do mnie mów.